piątek, 1 września 2017

Wiesbaden cz.1



Wiesbaden. Po kilku latach przyszło mi wrócić do tego starego, pięknego ale chyba smutnego miasta. A może to tylko moje wspomnienia są smutne? Mój wczorajszy, wieczorny spacer to powrót pamięcią do tamtych dni, tamtych przeżyć, do tamtej podopiecznej.
Pamiętam, że już same powitanie rodziny miało smutny kontekst. Córka podopiecznej poinformowała mnie bowiem: "moja Mama ma umrzeć". Żadnych lekarzy, żadnych lekarstw. Powiedziała to tak zimno, chłodno. "ma umrzeć" a ja niby miałam jej w tym pomóc ?
A moja podopieczna faktycznie bardzo była chora, właściwie to już taka mała bezbronna roślinka. Po wylewie, jedna strona niewładna, problemy z przełykaniem, nie słysząca i nie mówiąca. Do tego cukrzyk i wysokie ciśnienie. Zwieracze nie pracujące, więc myłam ją kilkanaście razy dziennie.
"Mama ma umrzeć"..I mimo, że te słowa brzmiały groźnie i towarzyszyły mi przez 3 miesiące to jednak byłam Polką, która przyjechała pomóc...ale nie pomóc umrzeć. Więc zaczęły się dietki, moje rozmowy z moim polskim lekarzem, który telefonicznie mi doradzał co i jak mam robić. Bywały dni, że tabletkami otrzymanymi z Polski obniżałam Jej ciśnienie. Nie mogła mi umrzeć....nie przy mnie. .Często pod koniec dnia, po kolejnym umyciu pacjentki..nagle zdrową dłonią dotykała mojego policzka, nieraz głaskała.
A córka z każdym dniem coraz bardziej zdziwiona, że Mama nie tylko, że nie umiera ale przybiera na wadze, chętnie ze mną przesiaduje na balkonie. Coraz bardziej zdziwiona ale i niezadowolona bo przed nią urlop, wojaże po świecie ..ale ta Mama. Pojechała jednak na te wojaże zaznaczając tylko, że jak Mama umrze żeby Jej nie informować, nie psuć urlopu. Podczas Jej nieobecności odnalazłam lekarza rodzinnego podopiecznej. Znał decyzję córki a mimo to ukradkiem starał mi się pomagać. Mama nie zepsuła córce wojaży i nie umarła. Była ze mną do ostatnich tam moich dni pobytu.
Wczoraj spacerując po tym starym mieście przesyconym starymi kamienicami pamiętającymi lata 1900 i wcześniejsze odwiedziłam te stare moje kąty. Zerknęłam też na ten nasz wspólny balkon....
Nadal w donicach kwitły pelargonie...i niby nic się nie zmieniło. Stara kamienica wyglądała identycznie, ten sam pojemnik na śmieci, ten sam obok sklep, te same stare drzewa przy alei....tylko mojej podopiecznej już tu pewnie nie ma. Przez moment poczułam tak jak wtedy dotyk Jej dłoni na policzku. Ale i zadałam sobie pytanie..czy aby dobrze wtedy zrobiłam mimo wszystko trzymając ją przy życiu. Czy tak samo postąpiłabym i dziś ?
Stary, piękny bo nie zniszczony przez wojny Wiesbaden, mimo wielokulturowości widocznej na ulicach...taki smutny.
/EE/


2 komentarze:

  1. Ewa bardzo smutne wspomnienia. Jesteśmy tylko gośćmy na tym ŚWIECIE a to co przeżyjemy zostanie w NAS......Faktycznie przyznaje, że w otoczeniu TAKIM żle się pracuje.......

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzeczywiście, bardzo smutne są te przemyślenia i wspomienia, ale jakkolwiek by nie było są ogromnie pouczające i to motywuje do życia, nie tylko nas samych ale i względem naszych podopiecznych. Bardzo życiowe opowiadanie, o historycznym już wydarzeniu z Twojego i tej Babci życia. Jesteś bardzo wspaniałą Osobą :) Moc serdeczności Ewuniu

    OdpowiedzUsuń