czwartek, 31 maja 2018

czas na dietę

Marzec. Po raz kolejny staję na wagę. Nie mogę uwierzyć , przecież ja nigdy w swoim życiu tyle nie ważyłam. Jak mogłam do tego doprowadzić? Już z paniką lecę do szafy, wyciągam wszystkie spodnie. Zaczynam przymierzanie. No nie...nie wchodzę w żadne. Obok leży z około 20 par, ale żadne nie pasują. Z przerażeniem myślę o kolejnym wyjeździe do Niemiec bez spodni.Muszę kupić jakieś spodnie. Rozmiar a może i dwa większe. Pędzę do sklepu i kupuje nawet nie przymierzając kolejne dwie pary. Nie mierzę bo to kolejny dla mnie stress. Już i tak wystarczająco mam nerwy szarpnięte. Pocieszam się, że te spodnie to tylko chwilówka.
Aby sobie ulżyć dzwonię po przyjaciółkach aby je trochę "opitolić", że nie powiedziały mi iż zaczynam być gruba. Niby mnie pocieszają ale i tak trochę odbijam sobie na nich. Bo dla mnie przyjaźń to mówienie sobie prawdy. Zwłaszcza, że są to dziewczyny też dbające o siebie, znające swoją wartość i nie bojące się mówić prawdy.
Po wyładowaniu się zrezygnowana siadam w fotelu. Przeglądam fb ale w głowie tylko jedna myśl "jestem gruba". Jak ja się ludziom na oczy pokażę. Jak pojadę do Niemiec? Po południu odmawiam koleżance pójścia na imprezę. Ni hu,hu...taka gruba to ja nigdzie nie idę. Zrezygnowana, załamana idę wcześnie spać, tak jakbym liczyła, że wstając rano będę piękna i młoda.
Wraz z kolejnym dniem postanawiam: dieta !!!! Wybieram 1000 kalorii, ściągam apkę na telefon, która będzie mnie motywować. Wyrzucam z lodówki masła i wszystko co jest bombą kaloryczną. Ponieważ jestem na urlopie postanawiam zacząć trochę więcej przebywać na powietrzu. Bieganie?..Jestem za leniwa ale decyduje się na spacery. Pierwszy okazuje się katastrofą.  Przejście 40 schodków stromo w górę okazuje się dla mnie wyzwaniem prawie nie do pokonania. Gdy jestem już na górze czuję się tak jakbym zdobyła co najmniej Śnieżkę. Ledwo zipię i dycham. Jestem przerażona. Prawie zapłakana wracam do domu. Jednak kolejnego dnia konsekwentnie idę ponownie zdobywać te schodki. Wiem, że konsekwencja sprawi, że moja kondycja się będzie poprawiać. Dodatkowo codziennie po 3 razy staram się wbiegać na czwarte piętro i z powrotem.
Cały czas się zastanawiam jak żyją ludzie naprawdę otyli. Tyle razy widziałam na sztelach opiekunki, które nie miały siły wchodzić na piętro. Pokonywały je trzymając się barierki i odpoczywając na każdym stopniu. Pomijam ich bolące kolana i nogi. Wiem jedno...ja do tego u siebie nie dopuszczę. Nikt mnie nie przekona, że "kochanego ciałka nigdy za wiele".
Maj. Doszłam do wagi może nie mojej normalnej ale przynajmniej do tej, którą zdarzało mi się mieć. Te cholerne moje schodki pokonuję już spokojniej. Spacery zamieniły się z czasem na szybkie marsze. Nawet moja apka czasami pokazuje mi, że przebiegłam tyle i tyle. Nie biegłam tylko bardzo szybko chodzę. Dziennie przemierzam po około 5-6 km. Złapałam chyba bakcyla bo teraz dzień bez takiego marszu wydaje mi się dniem straconym. Planuję z rzucić jeszcze z jakieś 5 kg zakładając, że ta rezerwa to ewentualny efekt jo-jo. Jednak i tak gdy dojdę do swojej wymarzonej wagi nie odpuszczę już spacerów, podziwiania natury, śpiewu ptaków. Zdecydowanie czuję się lepiej i tu nie chodzi tylko o moją psychikę ale i kondycję. Czuję się zdrowsza.
Nie zrezygnowałam z żadnych artykułów..po prostu jadam mniej, tak aby nie przekroczyć tych 1000 kalorii. Podjadam ogórki, marchewki, które non stop są blisko mnie, na wyciągnięcie dłoni. I zdecydowanie pijam więcej wody. Zaczynam wracać do normalności. Nie muszę już się zadowalać myślą, że mężczyźni poza ciałem widzą rozum. Ale i nie tylko mężczyźni. Kobiety także.
Teraz zasiadając do posiłku najpierw staram się poczuć szczęśliwa. Docenić to co mam, co osiągnęłam...a dopiero potem jem. Jem ale nie próbuje zjadać swojego szczęścia. Delektuję się każdym kęsem.
Wiem, że przede mną jeszcze sporo pracy....ale tak...Jestem szczęśliwa. Bo moją dominującą intencją i racją istnienia jest to aby zawsze żyć szczęśliwie.
/EE/



2 komentarze:

  1. Wiem cos o tym , bo u mnie też czas na dietę.
    Jakoś tak dziwnie przybyło po zimie.
    Nie obaraczam tylko otoczenia za to,że "mi nie powiedzieli",że mi urosło tu i ówdzie.Biorę sama za pysk ten problem :)
    Waga , metr oraz ubrania letnie powiedziały mi cała prawdę.
    Niestety w okolicach 50-tki tak jest,że aby utrzymac wagę, trzeba sobie tego pilnować z żelazna konsekwencją. Ale jak sie uda pozostać szczupłą- satysfakcja murowana, bo "nie jest latwo tak jak kiedyś".
    Znajomy stwierdził,że jestem typową Polką"chcę być chuda".
    Chyba nie o to chodzi. Zawsze wolałam być szczupła, każde dodatkowe kilogramy frustrują mnie.
    Zatem do dzieła, nie tylko dieta, ale też ruch. I jestem dobrej myśli.
    Zyczę ci powodzenia w tym temacie.

    OdpowiedzUsuń
  2. schodzisz z wagi. Takie są informacje. Ja też. Dla nas kobiet to bardzo ważne. Ja obstawiam u siebie 60 kg. To byłoby marzenie. Powodzenia zatem.

    OdpowiedzUsuń