środa, 20 lutego 2019

Praca czy robota ?



Kolejne miejsce pracy. Po wszystkich achach o i ochach z rodziną i z podopiecznym siedzę w małym pokoiku z moją zmienniczką. Jak się okazuje kobieta jest tu drugi raz...i to długoterminowo. Zna podopiecznego jak własną kieszeń. Mówi o spokoju, dużej ilości czasu i naraz ...głos jej się załamuje gdy zaczyna opowiadać o gotowaniu. Okazuje się, że podopieczny jada tylko niemieckie rzeczy. Żadnych polskich dań. Ze łzami w oczach opowiada jak wstaje o 6 rano by ugotować zupę i drugie...na wszelki wypadek gotuje dwa dania gdyby jednego nie chciał.....Przychodzi pora obiadu....a podopieczny po szybkim zlustrowaniu stwierdza, że nie jest głodny. Nie je nic.Placki ziemniaczane- nie, racuszki-nie, pierożki-nie, gołąbki-nie.Prawie płacząc wymienia zmienniczka potrawy których podopieczny nie je. Fakt nie obraża, nie złości się...grzecznie odpowiada "nie, dziękuję". Tyle godzin pracy...tyle starań. Dobre przyprawy, zdrowo...a On..."nie". Mięsa też nie wszystkie zje. Bo trzeba gryźć. Czasami zje jakąś rybę...ale i to nie zawsze. Nagle moja zmienniczka zbiega na dół by po chwili wrócić z garnkiem z zupą...by mi pokazać jaką ewentualnie zje. Patrzę....kolor gówniany....dosłownie kolor gówniany. Zapach owszem...warzywa....i w tym pływają klopsiki małe z mielonego mięsa. Pytam..."jaka to zupa". - rosół- odpowiada zmienniczka. Jak się okazuje taki rosół widziała jak Niemka gotowała. Polega on na tym....że warzywa ugotowane na mięsie rosołowym blenduje a potem tę papkę warzywną wrzuca do bulionu /rosołu/. Nie słyszałam o takiej metodzie na rosół ale kto wie co Niemcy nie są wstanie wymyślić. Zastanawia mnie skąd ten kolor brąz...jeśli warzywa to winien być chyba zielonkawy...ale już nie wnikam. Nie dobijam moim spostrzeżeniem zmienniczki. I tak widzę,że jest załamana tym gotowaniem.
Idę do swojego pokoju a w głowie " kuźwa co ja mu będę gotować jak On nic nie je?". Trochę jestem podłamana tymi wiadomościami ale stosując się do swojej zasady..."nie martwić się na zapas" kładę się do łózka z przeświadczeniem, że jutro też jest dzień. Jutro się będę martwić...teraz czas na sen.
    Rano wstając..zaczynam główkować...a właściwie przypominać sobie wszystkie mądrości mojej Babci.  Tak swoją drogą, gdybym mojej Babci tak grymasiła z jedzeniem to na bank przez tydzień miałabym co najwyżej wodę i chleb. Ale co Babcia zrobiłaby na moim teraźniejszym miejscu?
Na pewno by powiedziała, że pojechałam do pracy a nie do roboty...czyli...pracuj tak aby się nie narobić...bo robota tylko głupiego lubi. Mądrzy pracują. Więc wczesne wstawanie od razu wykreslam z mojego planu dnia.Idąc dalej tym tokiem myślenia...dochodzimy do wniosku, że "nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu". Tym samym Ewka..masz znaleźć drogę na skróty.
teraz zaczynam rozmyślania..."co jedzą Niemcy?" Co jest charakterystyczne dla ich posiłków ?
I tu od razu strzelam "jedzą puszki !!!!". I pewnie dlatego są tak zakonserwowani, że dożywają 100-ki. Nie to co Polacy...na zdrowym żywieniu 70-siąt . Okej. Ale to już inny temat. Więc jędzą puszki lub inne gotowce...i duuuużo Maggi. Maggi, dzisiejsze maggi, które nijak się ma do oryginalnego przepisu tej Marki. W oryginale stoi....lubczyk !!!! A ten dzisiejszy , współczesny ma całą tablicę mendelejewa tylko nie ma lubczyku. Ale Niemcy go kochają,,, tak jak i te rosołki, puszki z niby bulionem /Polki też to akurat lubią/. A więc mamy...konserwy i konserwanty...haha..recepta na niemiecką długowieczność.
I cała szczęsliwa porannymi przemyśleniami lecę do sklepu. Tutaj mam tylko jeden i sklep mięsny. Na potrzeby dziadka..wystarczy. I tak znajduję w chłodziarce sklepowej....w workowym flaku /podobnie jak polskie flaki wołowe zapakowane/ różnego rodzaju zupy. Pytam jeszcze na wszelki wypadek sprzedawczyni..czy te zupy są już przyprawione i po twierdzącej odpowiedzi wybieram groszkową. Trzy talerze zupy dla podopiecznego mam z głowy. Jeszcze tylko te maggi i wracam do domu. Ten gotowiec do garnka, trochę wody, troszkę mięska / mam bo gotuję sobie normalną zupę..polską/ ..dużo magii..by śmierdziało i po podgrzaniu ...na talerz.
Podopieczny przeszczęśliwy....Jak sam mówi..taką zupę gotowała jego żona...identyczna. Oj "Ewa..jak Ty dobrze gotujesz". W rączkę /moją spracowaną/ całuje. Obiecuję mu, że  jeszcze zupę mamy. prosi na dzień następny. Oczywiście w trakcie tej wymiany zdań..nie omieszkam poinformować, że przy tej zupie urobiłam się po łokcie. Wcześniej wstałam...szybko sklep..i całe przedpołudnie przy garach. Dziadek ze zrozumieniem kiwa głową, w rączkę całuję i idzie sobie poleżeć po obiadku.
Drugie danie....co ugotować, by niemieckie było. Pamiętam, że ma być miękkie, więc na początek postanawiam zrobić gulasz z kurczaka. Małe prawdopodobieństwo, że będzie nie ok według podopiecznego. więc podsmażam małe kawałki kurczaczka i....nie kochani, żadnych własnych sosików. Od tego mamy sosy gotowce, najlepiej te pakowane po 2 lub trzy w małych kartonikach. Mają przecież śmierdzieć maggi i mieć chemię. Wrzucam więc opakowanie do mojego mięska, trochę wody...i jest obiadek. I tym razem dziadek usatysfakcjonowany, dziękuję kilkakrotnie.
I tak minęły mi 3 tygodnie na tej szteli. Wszyscy wiedzą, że Ewka dobrze gotuje. Dziadek już pytał kilkakrotnie czy zostanę dłużej. On najedzony..ja mam dużo wolnego czasu....ot...żyć nie umierać. 
Tak drogie Panie..."droga na skróty" jest czasem najlepszą drogą. Pamiętajmy nie uszczęśliwiać naszych podopiecznych na siłę. Jeśli całe życie jadł puszkę to i z tą puszką chce umrzeć. Wyobraźmy sobie siebie samych w tym wieku. Jadaliśmy całe życie np. masło a tu nagle opiekunka zaczyna swoje wywody, że źle, bo to czy tamto. Ze tylko margarynka z omega3. I choćby nie wiem jak długo się produkowała my chcemy swojego masła. Bo je lubimy, bo je znamy.
I tego oczekują od nas nasi podopieczni. Nie rewolucyjnych zmian...chcą to co znają. Owszem zdarzają się rodziny, które lubią smakować nasze polskie dania. Lubią nasze przyprawy i smaki. Ale jakże często jednak chcą swojej tradycyjnej puszki, swojego smaku, swojej maggi.
Nie próbujmy na siłę uzdrawiać naszych podopiecznych. Nie są w końcu upośledzeni /przynajmniej tak twierdzą/ i wiedzą czego chcą. Płyńmy z nurtem..ich nurtem a nasza praca wyda nam się łatwiejsza i lżejsza.
Pamiętajmy...jedziemy zapracować na nasze potrzeby a nie się narobić. Co my wielbłądy jesteśmy ?
Pięknego dnia kochani.
/EE/



1 komentarz:

  1. Ewa super napisane. Masz rację smaku nie zmieniamy, ja podopieczny zna smak swój od 70 lat........

    OdpowiedzUsuń