wtorek, 8 stycznia 2019

Emocje



Kiedyś pisząc o pracy z pacjentami demencyjnymi mówiłam o naszych emocjach tej pracy towaryszących. Mówiłam o zaakceptowaniu ich i radzeniu sobie z nimi.. Ale emocje, nawet i te złe są obecne także i w naszym codziennym, rodzinnym życiu. Chyba nikt nie jest od nich wolny.
To gniew, złość, irytacja itd. Pojawiają się wtedy, gdy coś nam się nie udaje, gdy pojawia się jakaś przeszkoda, problem.  Sztuka jest odpuszczenie sobie. Uczyłam się tego dość długo..nadal się uczę....i wiecie co? to działa.
Dostaję jakieś pismo urzędowe, jakiś problem w pracy z trudną podopieczną czy wyegzekwowaniem czasu wolnego. Jak załatwić, jak postąpić...czasami wydaje się, że nic już się nie da zrobić. W padam w przygnębienie, złość, irytację. Złoszczę się na samą siebie...że nie umiem , że nie potrafię. Nagle pojawia się strach....co ja zrobię?, jak dam sobie radę ? Potem stwierdzam, że jestem do niczego bo nie umiałam tego czy tamtego. Ze zapomniałam, że zaniedbałam. I tak od jednej złej emocji zaczyna się cały ciąg kolejnych...niszczących, zgubnych i wcale nie rozwiązujących mojego problemu a wręcz odwrotnie.  Ten strach...że się nie uda, brak wiary w siebie naprawdę potrafi zrujnować niejednej osobie życie. Problemy zamiast znikać nawarstwiają się. Już nie mamy jednego problemu ale cały ich ciąg. Popadamy w zgorzknienie, w depresję a cały świat wydaje się beznadziejny.Często wtedy ranimy innych ludzi, znajomych, dzieci, rodziców.
Tak było kiedyś i ze mną. Az w końcu zaczęłam odpuszczać. Często postępowałam jak Scarlett i mówiłam "jutro też jest dzień...jutro pomyślę". Przed snem zwracałam się do Boga..mówiąc.."załatw to proszę, bo ja nie umiem. Bo ja nie dam rady". I z pełna wiarą, że na pewno to załatwi zasypiałam. Nie czekałam na ten cud zaraz po wygłoszeniu prośby...ale uważając, że mój problem z cedowałam na kogoś innego spokojnie zasypiałam. Pełna wiary i nadziei na dobre jutro.
Z perspektywy czasu wiem, że wiara i nadzieja to już droga ku dobrym emocjom, Droga prowadząca ku jasnej stronie naszego życia. Rano wstawałam zupełnie z innym nastawieniem. często bardzo pozytywnym i udawałam się z pismem do urzędu gdzie wszystko lepiej lub trochę gorzej załatwiałam. Na inne jakieś problemy odnajdywałam cudowne rozwiązania. Niektóre same się rozwiązywały.
Tak samo postępuję z problemami moich przyjaciół. Gdy przychodzę do nich pozwalam im się wygadać. Opowiadając swoje zdarzenie, machają rękami, krzyczą, złoszczą się, bywa, że przeklinają, Słucham ze spokojem, czasami zamawiam w trakcie pizzę. Delikatnie mówiąc olewam ich. Bywa, że wykrzykują do mnie, że ich nie słucham, nie rozumiem. A ja po prostu pozwalam im się wykrzyczeć. Gdy kończą...proszę o herbatę, namawiam do zjedzenia pizzy, ciasta czy coś tam innego po czym proszę by opowiedzieli swój problem jeszcze raz. Bo nieuważnie słuchałam, bo coś nie zrozumiałam.
Zaczynają wtedy opowiadać ponownie...ale ich ponowna opowieść nie ma w sobie już tego krzyku, gestykulacji. Bywa, że w trakcie opowiadania naraz krzykną " Ewka, wiem. Jak mogłam o tym wcześniej nie pomyśleć". Ich opowieść jest pozbawiona złych emocji..a wtedy właśnie pojawia się rozwiązanie lub po prostu problem wcale nie okazuje się jakimś problemem.
Odpuszczanie...to ktoś powie..."życie na luzie", "nieroztropne, nierozważne czy wręcz bezmyślne.
A to jest po prostu odpuszczenie. Nie pozwalanie na to aby jakiś problem dominował i kierował moim życiem, mną samą. Problem to coś co należy rozwiązać a nie nim się karmić. Minuta po minucie, dzień za dniem. Nie stanowi sedna mojego życia. Często w takim trudnych sytuacjach powtarzam sobie "to przecież przeminie". Bo wszystko przemija. Radość z wtorku przeminie..dlaczego więc i mój problem ma nie przeminąć? Wszystko przemija i nastaje wtedy inny dzień, inny czas..w którym zaświeci słońce. Potem znowu deszcz. Deszcz jak i nasz problem przeminie...ale i jest potrzebny lasom, łąkom, polom. Tak jak i nasze problemy są potrzebne...by czegoś się nauczyć. By nie dopuścić do sytuacji aby problem pojawił się na nowo ten sam. Jakiś inny...i owszem, ale nie ten sam.
Mając świadomość, że nasze problemy przeminą. Że po burzy wychodzi słońce zaczynamy się uśmiechać. Zaczynamy słyszeć śpiew ptaków, w naszym sercu świeci słońce. I wtedy wyzwalamy w sobie nowe emocje...te dobre. Te budujace. Te które sprawiają, że nasze życie nabiera barw i kolorów.
Dlatego też...nie wstydźmy się naszych złych emocji. Gdyby ich nie było....to nie umielibyśmy docenić tych naszych dobrych emocji. Dobrych dni i lat.
A mając już świadomość przemijania...doceniajmy i dziękujmy za każdy promień słońca. Każdy uśmiech sąsiada, każdy nowy dar losu. Dziękując wysyłamy światu i ludziom dobrą energię która, pamiętajmy...zawsze do nas powróci.
Życzę wszystkim w tym Nowym Roku jak najwięcej dobrych, radosnych darów losów.
/EE/