czwartek, 7 czerwca 2018

Jesteś tym co jesz



Moja przygoda ze zdrową kuchnią tak na dobre zaczęła się 14 lat temu wraz z pierwszym wyjazdem do Niemiec. Obserwowałam zwyczaje kulinarne moich podopiecznych i ich rodzin. Zaczęłam dostrzegać zależność między ich chorobami a tym co jedzą, jakie mają nawyki żywieniowe.
Z czasem zaczęłam czytać liczne publikacje dotyczące zdrowej żywności ale i skutki płynące ze spożywania tejże żywności. Bardziej świadomie robiłam zakupy czytając wszystkie etykiety. Jako, że z zawodu jestem chemikiem nieobce były mi niektóre chemiczne dodatki zawarte w naszej żywności.
Uświadomiłam sobie, że jeśli nie zacznę dbać o jakość swoich pokarmów to w niedługim czasie mój stan zdrowia będzie taki sam jak moich podopiecznych. Wierzę mocno w to, że większość naszych chorób a może i wszystkie biorą się ze spożywania chemii zawartej w pożywieniu ale także i wierzę w to, że odpowiednią dietą można wiele chorób wyeliminować z naszego organizmu.
Z czasem temat zdrowego żywienia stał się moim credo, kolejnym hobby. Często rodziny moich podopiecznych w pierwszym momencie gdy mówię "to zjem" ale tego już nie są zaszokowani. Pewnie także i mają obawy czy koszt moich posiłków nie nadszarpnie ich budżetów. Z czasem przekonują się, że zdrowe pokarmy wcale nie muszą być drogie. Że nawet jeśli jeden produkt jest droższy bo kupiony z tzw. wyższej pólki to z perspektywy jednego tygodnia czy miesiąca wydatki wcale nie wzrosły a bywa, że maleją.
Nauczyłam si,ę też sama robić masło, ser biały, majonez czy na przykład upiec chleb. Zamiast wędlin kupuje dobrej jakości mięso i wyrabiam pasztety, wędliny czy pieczenie do chleba. Więcej pracy ale i satysfakcja, że nie płacę oszustom za chemię. Bo spójrzmy chociażby na tę niemiecką mortadelę. Kto czytał jej skład?  400 gram kosztuje w Aldi 50 centów. Jak może 40 dkg mięsa kosztować 50 centów- 2 zł. W tej mortadeli jest wszystko ale na pewno nie mięso.
Oczywiście są takie momenty gdy mam ochotę na jakiegoś burgera. Nie raz nawet zgrzeszę i kupię ale najczęściej zaraz widzę obraz któregoś podopiecznego z chorobami przewlekłymi spowodowanymi głównie przez chemiczne jedzenie by stracić apetyt. To nie znaczy, że nie zjadam np. boczku czy smalcu. Uważam, że organizm potrzebuje wszystkiego. Różnica polega na tym, że jeśli już boczek to jeden plasterek a nie pół kg a jeśli smalec to kromka z ciemnym pieczywem. Jedna a nie ich pięć. Ja nie jadam czy się obżeram ale smakuje, delektuję się smakami. Proszę spojrzeć na swoich podopiecznych...ilu z nich ma smak ?. Niewielu..ich kubki smakowe przez chemię spożywaną w produktach uległy zepsuciu. Ile osób potrafi wyczuć w pokarmie majeranek, tymianek itp.?
Nigdy jednak nie "reperuję", nie wymuszam na moich podopiecznych, znajomych  zmiany pokarmów. Uważam, że każdy ma wybór i każdy powinien świadomie decydować sam czy wybiera zdrowie czy chorobę. Akceptuję więc nawyki żywieniowe moich podopiecznych ale zdarzają się sytuacje gdy rodziny z ciekawością spoglądają na mnie, zaczynają pytać i interesować się żywnością.
Często w rozmowach mówię im o dokonywanych w życiu wyborach i ich wpływie na nasze życie. Przytaczam też im przykład. Proponuję aby zobaczyli oczami wyobraźni konia...pięknego, czystego, długo żyjącego a obok zaraz spojrzeli na świnię. Brudną, spasioną fleję. Popatrzyli na ich pokarmy. Koń jada czyste, zdrowe a świnia zeżre wszystko. Zepsute, nadgniłe...ale aby było dużo.  I gdy już zobaczą oczami wyobraźni te dwa zwierzęta ale i ich pokarmy odpowiedzieli sobie...kim są.
Koniem...czy świnią bo ja  zdecydowanie wybrałam konia zgodnie z powiedzeniem "jesteś tym co jesz".
Każdy z nas patrzy. A tak niewielu widzi a przecież nic nie zdarza się przypadkiem. Więc jeśli chcesz dobrze zadbać o swojego podopiecznego, o innych najpierw trzeba umieć zadbać o siebie.
/EE/




sobota, 2 czerwca 2018

polskie babcie - opiekunki



Kolejna sztela i kolejna historia a właściwie to kolejny cyrk, które stworzyły opiekunki ku utrapieniu innych polskich, normalnych opiekunek. I nie będzie to historia mojej zmienniczki, która nic nie zawiniła ale wręcz ponosiła konsekwencje działań 70- letniej czyli polskiej babci - opiekunki.
Sama z dużą nadwagą, aby zatuszować swoją mniejszą sprawność fizyczną przywoziła palącej podopiecznej po 4 sztangi papierosów..oczywiście w prezencie. Ze swojej wielkiej troski o babcię za swoje pieniądze kupiła bardzo ładne /to fakt/ narzuty na łóżko aby podopieczna tak nie pociła się pod kołdrą.  Kupiła Babci spodnie i dwie bluzeczki. Oczywiście żarcie też kupowała w większości za swoje - syn podopiecznej bardzo oszczędny / czyt. skąpy/. Pomijam ile zarobiła za swoją pracę biorąc pod uwagę jej wydatki ale fakt faktem nasza polska babunia mówiąc bez ogródek "zjebała" tę sztelę dokładnie. Oczywiście nie omieszkała wszystkich poinformować jakie miała dobre serce, jaka była empatyczna, jak to doglądała nawet w nocy swoją podopieczną. Pominęła fakt, że ją tymi swoimi kluseczkami, pierożkami spasła do wagi 150 kg, ale na dodatek że to Ona w sumie jest winna  odleżynom podopiecznej gdyż rany leczyła spirytusem salicylowym., co nie dość, że nie zaleczyło powstających odleżyn ale wręcz je zaogniło. No ale miała dobre serce i była...empatyczna. Baa...Ona sama na fb chwaliła się jaka to jest wspaniała.
I tak właśnie się dzieje. To nie nowicjuszki psuja miejsca pracy. To nie młode psują. Te mają świadomość swoich praw ale i obowiązków. Nie jedna z nas przymyka oko na przepisy prawne i pracuje dłużej niż te 8 godz. dziennie. Niejedna z nas rezygnuje z wolnych 2 godz bo akurat jest wizyta lekarska. Każda z nas często przymyka oko na te przepisy....ale do licha, chyba jakaś granica tych ustępstw istnieje.
Polskie Babcie- opiekunki, te po 70-ce często aby ukryć swoje niedomagania fizyczne, własne kłopoty zdrowotne, często o laseczkach czy rolatorach dokonują "cudów" aby tylko mogła zostać, mogła pracować. Część z nich pewnie z racji wieku zdziecinniało na tyle, że zabawiają się w mamusie, babusie  i doglądają tych swoich podopiecznych jakby to byli nie ludzie starsi ale lalki  zapamiętane z dzieciństwa. Bo warto zaznaczyć, że wiek emerytalny ustanowiono owszem, i z powodów ekonomicznych ale także i na podstawie medycyny stwierdzając, że właśnie w tym wieku kończy się wiek produkcyjny a tym samym zdolność do pracy. Nie wkładam wszystkich oczywiście do jednego worka. Sama spotkałam Panią mającą 74 lata i Jej profesjonalizmowi niejedna młódka mogłaby pozazdrościć. Jednak i ona mimo sprawnej głowy miała chore serce, bajpasy, kilka operacji. Podejmowanie decyzji o pracy opiekunki niosło za sobą ryzyko jednak nie ingeruję w tym przypadku w podjętą przez nią decyzję. Jednak w większości przypadków wraz z wiekiem, po 70=ce spada sprawność manualna, psychiczna, że o fizycznej nie wspomnę. Propozycja aby w wieku bodajże 65 lat ponownie stawać do badań dla kierowców mówi samo za siebie. Jest czas dzieciństwa, zabawy, jest czas pracy ale potem nadchodzi czas odpoczynku. Dla jednych wcześniej dla innych później ale jednak nadchodzi.
Zdaję sobie owszem sprawę, że te Panie nie jadą z nudów ale z potrzeby finansowej. I jeśli tylko można to czemu nie...ale na litość boską nie zasłaniajcie swoich niedomagań fizycznych czy psychicznych nadgorliwością, by o głupocie nie wspomnąć. Czasami naprawdę nie warto trzymać się kurczowo pracy, pomimo własnych niedomagań bo to kompletna degradacja samego siebie. W waszym źle rozumianym poczuciu własnej wartości, która jak wiadomo nie jest cechą stałą, nie jest wrodzoną ale jest wyborem człowieka..ośmieszacie same siebie. Przed innymi opiekunkami, przed niemieckimi rodzinami czy samym podopiecznym; który często ma bardziej sprawną głowę od Was.Ośmieszacie siebie ale przy okazji psujecie miejsca pracy innym opiekunkom, często potem złorzecząc na Bogu ducha agencje, że nie załatwiły, nie dopilnowały.
Jestem  przygotowana na hejt, który teraz pojawi się ze strony naszych 70- cio letnich kochanych polskich babć od konfiturek, pierożków itp. ale na koniec zadam Wam pytanie na które można odpowiedzieć tylko: tak, nie lub nie wiem.
" Czy przestała Pani niańczyć swoich podopiecznych, matkować im i tym samym psuć sztele innym opiekunkom"?
/EE/