czwartek, 28 grudnia 2017

Mój świat



 Piszę już od kilku lat. Zawsze pod hasłem "świat oczami Ewy" bo to mój świat, często intymny, często okraszony łzami. Dzielę się swoimi spostrzeżeniami, swoimi uwagami. Nigdy nikogo nie zmuszałam aby pokochał czy też polubił ten mój świat.

Mój świat...czasem jakże intymny. Świat w którym uczę się życia...świat jakże często widziany w szarych barwach bo i te barwy serwuje mi często życie. Bardzo często ukazywałam życie prostych ludzi którym przyszło żyć w jakże trudnych czasach...świat gdzie ludzie-moi rodacy w pogoni za …?..no właśnie za czym... zapominają o drugim człowieku..i że są Polakami. O tym jak łatwo wyrzekają się Tuwima czy Niemena ...nawet nie zaprzedają ich jak biblijny Judasz...ale wyrzekają się ich z pobudek tak niskich...jak złośliwość,nienawiść.Ukazywałam tez świat kobiet-Polek, które podobnie jak Góral z pieśni dedykowanej naszemu papieżowi Janowi II...spozierają ostatni być może raz na swój rodzinny dom i wyruszają za chlebem by jako polskie niewolnice w Niemczech pracować. Mój świat...to ten w którym każdy Polak z dnia na dzień może stać się dłużnikiem..gdzie biedni i zazwyczaj starzy ludzie w chwilach rozpaczy wznoszą oczy ku polskiej Królowej -Czarnej Madonnie.
Mój świat to także Romantyczność, Kobieta i Styl....ale i moje marzenia..często senne marzenia...w których wierzyłam „że przyjdzie dzień w którym zbudzisz mnie....wstanę i będzie tak jak w moim śnie....
Ale wiele osób zachodzi na mój blog aby wykrzyczeć swoją złość, nienawiść  do drugiego człowieka. Bo atakują nie tylko mnie ale także i moje komentatorki. Zgłaszają ich komentarze jako spam, zapominając, że to ja jako twórca bloga odpowiadam za to co spamem jest a co nie. Tak właśnie często jest między ludźmi. Nie umieją wysłuchać człowieka do końca. Łapią moich 10 słów, nie czekając, aż dojdzie do kropki. I zdanie przerwane w połowie wygląda wariacko i wtedy mówią "wariatka". 
Narzekałam na agencje ostatnio sporo...bo i wiele do zarzucenia im mam. Ale nie tylko ja. Trudno jednak je chwalić gdy w większości przypadków żerują na biedzie, niedoli Polek, kobiet które muszą zarobić na chleb. Żerują na nieszczęściu innych. Stąd moja decyzja aby spróbować w polskiej rzeczywistości odnaleźć swój mały skrawek nieba. Gdy tylko o tym wspomniałam nagle usłyszałam, że znudziło mi się dupczenie przez Niemców, teraz chce podupczyć w Polsce. Słowa empatycznych opiekunek, tych które posiadają misję do spełnienia..misję pomagania drugiemu człowiekowi.
Świat zewnętrzny odbija się jak lustro, to co dzieje się wewnątrz każdego z nas. I decyzja należy do nas. Czy chcemy zmienić siebie czy może tylko lustro. Co chcą zmienić te miłosierne opiekunki swoimi złośliwościami, idiotycznymi komentarzami.

Przyszedł dzień, w którym postanowiłam sama zaprojektować swój "dzień". Nie być na łasce czy niełasce Niemców czy wątpliwej reputacji agencji. Stwierdziłam, że mogę być szczęśliwa albo zrozpaczona. Jedno i drugie wymaga tyle samo wysiłku i zaangażowania.
Każdy mój kolejny dzień to taki cichy dźwięk rozsypywanych myśli i wspomnień.....to dźwięk poezji..malarstwa...
Ukazuje mi świat strofami Szymborskiej...kiedy indziej ulubiony Picasso przekonuje mnie, że nie wszystko jest szare,mdłe i złe...ale przy pomocy pędzla i kolorowej palety farb przy lekkim powiewie wyobraźni ...świat nabiera barw.
Teraz już kroczymy razem. Ja i moi przyjaciele, moi bliscy, kochani....Nie prostujemy dróg...nie wyrównujemy pagórków bo możemy nie dojść do celu....nie podnosimy upadłych..bo może braknąć nam sił...i nie porządkujemy już świata bo czas nasz jest ograniczony....idziemy prostą drogą...przez wzgórza, doliny, pagórki...przez świat sztuki i piekna...czasami wśród byle czego.....
  1. ….może ktoś pójdzie za nami ?
      

     



środa, 27 grudnia 2017

Starość

Zastanawiałam się nad tą starością. Czy mamy wpływ na to jacy będziemy ?
Na pewno na starość człowiek traci zdolność przystosowywania się do nowych sytuacji, umiejętność pozytywnego patrzenia na świat i ludzi, poczucie humoru. Dziwi się wielu rzeczom. Coraz mniej interesują go sprawy ogólne, ale i te dotyczące znajomych, nawet bliskich...
Kiedyś starsza Pani powiedziała mi..."że jak ktoś chamem był to i chamem umrze"
Wczoraj podobne słowa usłyszałam od komentatorek. I chyba coś w tym jest.
Póki jest się młodszym..można ukrywać,kontrolować swoje złe odruchy,zachowania czy wręcz chamstwo, ale na starość  gdy mózg już pracuje inaczej ...te złe zachowania, chamstwo, despotyzm się ujawniają...wychodzą na wierzch.
Często się spotykałam z tym,że na starość ludzie zauważali swoje błędy jakie popełnili w przeszłości wobec bliskich...Wtedy często przepraszają, proszą o wybaczenie. Ja często wtedy twierdziłam,że przed śmiercią chyba przyszło opamiętanie, może natchnął Duch święty.
Częściej jednak wychodzi z nich całe zło. Często są ludźmi którzy popadli w depresję i swój gniew, bezsilność wyrzucają na innych, wymuszają na nas współczucie, ale wtedy jest to już znęcanie się psychiczne nad innymi...tzw. przemoc psychiczna.
Czy można ich jakość usprawiedliwić ?....myślę że tłumaczenie ich zachowania .starością, chorobą ...to błąd. Tak samo jak od dzieci wymagamy aby darzyło nas szacunkiem, aby było grzeczne wobec innych tak samo i od ludzi starszych winnyśmy tego wymagać. Pobłażanie, udawanie, że wszystko jest ok tylko dlatego, że ktoś jest stary nie jest dobre i mądrym ale jest przyzwoleniem na złe nas traktowanie. Ja wiem, często ludzie starzy czują się odtrąceni, zapomniani i chyba niekochani bo w świecie, w którym jest tyle oczekiwań, ciężko znaleźć kogoś, kto pokocha nas z wadami, zmarszczkami, niedoskonałościami.

/EE/



wtorek, 26 grudnia 2017

Rachunek...sumienia



W ten czas świąteczny, w czas jakże trudny dla wielu opiekunów, rzuciłam hasło "czy aby na pewno nadal tak korzystna jest praca w Niemczech".
Posty moje wzbudziły ciekawość, odezwały się głosy stanowczo sprzeciwiające się mojej tezie , ale i odezwały się głosy, które świadczą o chęci pracy w Polsce, jeśli tylko będzie taka możliwość. Zdecydowanie mogę stwierdzić, że moja teza najbardziej nie podoba się Agencjom...bo moja teza jest początkiem końca dla konieczności istnienia agencji. Agencji, które żyją tylko dzięki polskim opiekunkom..a nie odwrotnie.
Zabawmy się na chwilę w księgowego.
Przeciętne wynagrodzenie miesięczne to 1300 euro to średnio 5.200 zł. Przeważnie pracujemy po 2 miesiące po czym zjeżdżamy na kolejne dwa miesiące, w którym podopieczną zajmuje się nasza zmienniczka. Czyli za dwa miesiące pracy mamy 10.400 zł. za które musimy przeżyć kolejne dwa gdy pozostajemy na tzw. urlopie. Tym samym nasz średni dochód miesięczny wynosi 10.400 zł / 4 miesiące co daje...2.600 zł na miesiąc.
Ta kwota 2.600 zł miesięcznie to żaden szał zważywszy, że w Biedronkach zarabia się 1700 zł - 2000 zł.  Różnica 600 zł to często cena za łzy, rozstanie, ból tęsknoty, poniewierkę, głodówkę, mieszkanie w piwnicy. Czy warto ?
Opieka w Polsce to praca na konkretne godziny. Stawki za tę pracę to około 10 zł / godzinę...ale gdy  wspomni się o  doświadczeniu nabytym przez pracę w Niemczech można otrzymać od 20 do 25 zł / godzinę.  Wystarczy pochodzić, poszukać, docenić siebie i swoją fachowość. Można ta zarobić za tzw. dyżury nocne w szpitalu ale to osobny temat.   Podobnie jak z agencjami ..jedni mają 1000 euro inni 1500 euro gdzie wyznacznikiem jest nasza znajomość języka a nie pracy. W Polsce wyznacznikiem pozostaje fachowość.
Załóżmy, że chcemy zarobić 3000 zł/ miesięcznie przy stawce 23 zł/ za godzinę.  Przy takim założeniu wystarczy pracować niecałe 5 godzin dziennie. I ja tak właśnie przez ostatni miesiąc pracowałam, jednak ustaliłam swoją stawkę na 25 zł/ za godzinę. Zarobiłam więc ponad 3000 zł ,będąc blisko domu, wśród przyjaciół i znajomych. Ba..mało tego kilku moim znajomym załatwiłam też takie miejsca aby dorobiły sobie do rent, emerytur. Nie zawsze jest to praca opiekunki. Jednej z moich znajomych załatwiłam pracę gdy dwa razy w tygodniu, pracując po 3 godziny szykowała obiad, spożywała go wraz z małżeństwem i trochę z nimi rozmawiała. Dostała stawkę 22 zł choć senior płaci zawsze z nawiązką. Znajoma szczęśliwa bo nie siedzi sama w domu, wychodzi do ludzi, pomaga innym ale i sobie. Podsumowując...trzeba chcieć..trzeba umieć pracować, a nie tylko wysuwać roszczenia.
Tyle o pieniądzach...ale są i inne aspekty warte rozpatrzenia i omówienia.
Przede wszystkim jestem blisko domu. Mam świadomość, że w każdej chwili mogę się odwrócić i wyjść by za kilka minut być w domu, u siebie. Po drugie stosunek podopiecznych jest diametralnie inny niż ten w Niemczech. Gdy wchodzę witają mnie podobnie jak wita się niemieckie pflegerin gdy odwiedzają podać leki. Z szacunkiem, uśmiechem, z uwagą. Ponieważ poziom opieki jest u nas jednak na niższym poziomie, wiedza która nabyłam przez lata sprawia, że wiele wiedzy jestem w stanie przekazać rodzinie ale i podopiecznemu. Podczas rozmów z rodzinami słyszę " jak to dobrze że Panią znalazłyśmy. Nie mogliśmy sobie dać rady, Nie potrafimy, nie umiemy. Rodzic nas nie słucha.".  Ja jako Polka i osoba z zewnątrz mam posłuch. Proszę sobie wyobrazić sytuację gdy do Waszych rodziców przychodzi  opiekunka z Ukrainy. Nawet gdybyśmy doceniali jej fachowość, sympatyczny wygląd nadal dla nas byłaby Ukrainką i byłaby mniej poważana przez naszego Rodzica niż opiekunka, osoba z Polski, nawet jeśli jest mniej profesjonalna.
Teraz odezwą się głosy ..że mówię nie prawdę..bo jedna czy inna osoba jest bardzo szanowana i poważana. Jak to wszyscy doceniają jej fachowość i kompetencje. Jest tylko jedno "ale". W konfrontacji z niemiecką opiekunką prawie zawsze rację ma ta niemiecka opinia, nawet jeśli rzeczywistość temu przeczy. Nie ma co się oszukiwać i okłamywać. Taka jest rzeczywistość i realia niemieckie.
I ostatni plus pracy w domu. Nie jestem zależna od żadnej agencji. Nie trzymają mnie żadne nakazy i zakazy. Nikt nie straszy mnie i nie zmusza do pracy ponad miarę. I najważniejsze..nie utrzymuję darmozjadów.
W jednej tylko sytuacji ..praca w Niemczech ma swoje plusy. To ucieczka...to ucieczka przed wspomnieniami, to ucieczka przed mężem pijakiem i nierobem, to ucieczka przed złą opinią o sobie samej. To zawsze..ucieczka...a Niemcy to ten chwilowy azyl.
/EE/




Idzie nowe




Długo mnie nie było....a teraz czytam Wasze komentarze...już tak trochę inaczej...już tak trochę z boku....
Sercem jestem z wszystkimi, którzy Wigilię spędzili przy niemieckim stole. Nie przekonujcie mnie, że jest tak wspaniale. ŻE jest tak rodzinnie...tak jak w domu. Przeżyłam wiele tych wigilii. Były dobre ale i złe, okraszone łzą i smutkiem. Ale była i jedna wspaniała...gdzie dano mi pierwsze miejsce przy stole, gdy pod choinka czekało mnóstwo prezentów...gdy starano się abym zapomniała choć na chwilę o domu, że jestem daleko. Rodzina stanęła wręcz na tych przysłowiowych rzęsach abym była szczęśliwa. Mimo, że nigdy nie otrzymałam aż tylu prezentów, prezentów które mam do dziś,,mimo, że widziałam staranie i zaangażowanie..to gdy zapytano mnie czy jestem szczęśliwa odpowiedziałam..."nie..nie jestem szczęśliwa..ale jestem bardzo zadowolona i nigdy Waszego poświęcenia nie zapomnę''. Tak....bo szczęście i zadowolenie to dwie różne rzeczy. Bo dom rodzinny nie może zastąpić nic....tak jak nic nie może zastąpić Matki..tak i nic nie zastąpi rodzinnego stołu w ten wigilijny wieczór..w ten świąteczny czas,
Bo nie można zapomnieć skąd jesteśmy..i skąd pochodzimy. Bo nie możemy zapomnieć o braciach i siostrach naszych. Tak jak i ja..wczoraj dzieląc się opłatkiem myślałam o wielu Matkach, siostrach, córkach, które ten magiczny czas spędziły z dala od domu.
Marzy mi się...marzy mi się taka noc wigilijna....gdy polskie opiekunki nie beda musiały tej nocy spędzać w obcym domu i w obcym łóżku. Gdy na ten przysłowiowy chleb zarobią w Polsce. Gdy nie będa się martwić jak spłacą kredyt, czy znajdą pracę i czym nakarmią dzieci. Marzy mi się..taki czas.
Dzisiaj..mimo takiego odświętnego czasu odezwały się kolejne słowa atakujace mnie. Lewe konta, wrogie słowa...cóż dla niektórych nie ma żadnych świętości, żadnego czasu zadumy. Często tych osób lata młodości przypadały na czasy PRL-u. Czasu betonu i asfaltu. I mimo że czasy te minęły..betonami zostały do dziś.
Długo mnie nie było. Rozważałam jak chce aby wyglądała ta moja strona w roku nadchodzącym. Czy nadal ukazywać szachrajstwa agencji, chamstwo pseudo- opiekunek czy jednak postawić na przyszłość. lepszą przyszłość.
Tak ..zdecydowanie kolejny rok będzie rokiem gdy będę namawiała do porzucenia pracy w Niemczech. Będę ukazywała nasz kraj i wskazywała nowe perspektywy jakie się przed wieloma Paniami mogą otworzyć. Kolejny rok to rok zmian w przepisach prawa pracy. Zmianach, które mogą doprowadzić do upadku bardzo wielu agencji. Ale i będę opowiadała o tym jak wygląda opieka w Polsce nad seniorami. Jakie tu istnieją problemy i jak my opiekunki które doświadczenie zbierałyśmy w Niemczech możemy pomóc polskim rodzinom. Ponieważ mam w brudnopisach wiele postów mimo, że "idzie nowe" wstawię je w nadchodzących dniach.
/EE/

poniedziałek, 25 grudnia 2017

Święta




Po sześciu latach nareszcie spędziłam wigilię w domu. Pod własnym dachem, w rodzinnym domu. Z dala od kartofelsalat, z dala od naburmuszonych czy też nie nieświadomych świąt podopiecznych.
Kiedyś dawno temu uciekałam z domu do Niemiec...nie tyle za chlebem co z dala od wspomnień, od łez. Chciałam zapomnieć ale i chciałam zacząć coś nowego.
Zdarzało się, że przez te lata święta wypadały  mi w Polsce....ale i wtedy spędzałam je nie w swoim domu ale u ciotki, u przyjaciół. W którymś jednak momencie..po 13 latach wędrówek, zwiedzania Niemiec, poznawania rodzin i ich tradycji nagle zrozumiałam, że nie jestem kosmopolitką. Nie będzie dla mnie ojczyzną miejsce, które oferuje mi łatwiejszy chleb, mniej stresowe życie. Nagle też zrozumiałam, że w mnogości różnorakich agencji pracy nie ma uczciwych, nie ma rzetelnych. Że wszystkie nastawione są głównie na kasę nie dostrzegając człowieka, nie dostrzegając łez, nie dostrzegając, że balansują na granicy bezprawia. Dostrzegłam, że wiele opiekunek za kilka srebrników, za miłe słówka są gotowe innej kobiecie, innej opiekunce rzucić kłody pod nogi, wyrządzić mimo zapewnień o empatii, drugiej kobiecie krzywdę.
Ta praca, te nierzetelne agencje a wreszcie i pseudo opiekunki sprawiły, że zapragnęłam domu. Sprawiły, że doceniłam ciepło domu rodzinnego, polskiego opłatka,lampek na mojej choince...i ta cisza, spokój.
Dojrzałam, do stawienia czoła rzeczywistości, którą porzuciłam 13 lat temu. Porzuciłam bo musiałam także ratować swój dobytek, dobytek mojej Mamy. Nie jechałam do pracy z misją..bo należy ratować biednych niemieckich staruszków. Jechałam dla kasy i tylko dla niej. Na długie lata musiałam nauczyć się zawodu opiekunki. Na długie lata musiałam być opiekunką. Tłumaczyłam sobie wiele razy,,,że pomagam, że czynię dobro. Ale niemiecki senior bardzo szybko pokazał mi kim jestem dla niego. Bardzo szybko pokazał mi kim jest dla niego Polka. Polskie agencje zaś wiernie wtórowały tym niemieckim seniorom.
W tym roku postanowiłam za wszelką cenę ponownie spróbować żyć w Polsce. Nawet o chlebie ze smalcem, ale w Polsce. Ojczysta rzeczywistość nie zmieniła się tak bardzo. Nadal lubimy narzekać, nadal politykujemy na ulicach, w pracy, w domach. Nadal nie potrafimy wypoczywać. Nadal w wielu domach bieda. Jakże szybko można przyzwyczaić się do biedy..zwłaszcza gdy dosięga ona innych. Smutne. Nie zmieniła się ta polska mentalność choc wypiękniały miasta i wioski.
Wczoraj...gdy przed wigilią poszłam na cmentarz do moich rodziców spotkałam wielu ludzi. To także, jakże polskie...pamięć o bliskich, to ciepło serc. Tego nie zobaczy się w Niemczech. To trudno dostrzec nawet w dzień Wszystkich Świętych.
Po niecałym miesiącu pracy w Polsce przekonałam się, że można jako opiekunka zarobić adekwatne pieniądze jak te w Niemczech, także tu w Polsce. Mało tego od rodzin, którym pomagam dostałam prezenty świąteczne, dobre słowo i uśmiech. Dostałam podziękowania za to, że jestem, że jestem wśród nich aby im pomóc w opiece nad ich rodzicami. Usłyszałam, że jestem dobrą, wspaniałą opiekunką. Ja...ta pyskująca Ewka...tak często obrażana przez te opiekunki, dla których praca jest misją...usłyszałam, że jestem dobrą opiekunką. Miłe i jakże bezcenne słowa z ust moich rodaków. Czuję, że jestem na swoim miejscu. Że pomagam polskim seniorom, polskim rodzinom. Że gdy mówię o Wigilii to ja i rodziny podopiecznych mamy na myśli karpia, opłatek, 12 potraw.
Będąc w moim mieście ponad miesiąc i próbując się odnaleźć w polskiej rzeczywistości, na polskim rynku udało mi się także pomóc /znaleźć pracę/ wielu opiekunkom, które chwilowo jeździć do Niemiec nie mogą. Pomóc także emerytkom i rencistkom, które pragną dorobić do swoich rent. Ale przede wszystkim pomóc wielu rodzinom, polskim seniorom, którzy dziękują uśmiechem za każdy ludzki gest, za każdą pomoc.  Wielu moich dawnych przyjaciół i ludzi mi bliskich ..teraz gdy po wielu latach zwracam się do nich o pomoc czy to dot. rachunkowości czy propagowania moich idei i zamierzeń są mi chętni i przychylni.  Lekarze i pielęgniarki, którzy są często moim pomostem pomiędzy mną a rodzinami, a także księża, którzy najlepiej wśród swoich parafian znają ludzi i rodziny potrzebujących pomocy....wszyscy Oni bez opłat, z uśmiechem starają mi się pomóc, doradzić. Wiedzą, że mój plan na życie poza źródłem utrzymania da uśmiech wielu ludziom.
Czasami myślę, że chyba nieważne dokąd pójdę, nieważne co będę robiła i z kim.....bo moją dominującą intencją jest widzieć to ..i szukać tego co chcę a więc dostrzec i odnaleźć sens tu..w moim mieście..w moim kraju....w moim domu..przy moim stole, który w wigilijną noc  nakryty był białym obrusem.
A nocą...spacerowałam po jeleniogórskich ulicach..Przez okna zaglądałam ludziom do domów...Do mojego woreczka skarbów zbierałam zapachy tego magicznego czasu...także zapach natury. Otworzyłam swoją duszę na te dary natury. A dzisiaj stojąc nad grobem mojej Mamy....mogłam wreszcie wyrzucić .."Mamo wróciłam". "po 13 latach włóczęgi do wrogiego mi kraju, wróciłam do domu". "Jestem gotowa by stawić czoła polskiej rzeczywistości, by stawić czoła nowemu. By na nowo wdychać zapach mojej  ziemi po deszczu".

Życzę wszystkim zdrowych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia.  Nadziei i własnego skrawka nieba, zadumy nad płomieniem świecy, filiżanki dobrej, pachnącej kawy, piękna poezji, muzyki, pogodnych świąt zimowych, odpoczynku, zwolnienia oddechu, nabrania dystansu do tego, co wokół, chwil roziskrzonych kolędą, śmiechem i wspomnieniami.
I tego Wam życzy zawsze szczera i oddana Ewa Elzbieta /EE/





czwartek, 21 grudnia 2017

Idą święta.



Czekam na te święta mimo, że spędzę je z dala od moich bliskich. Ale w kraju, ale w domu. Nie wśród obcej kultury, obcej tradycji, bo przecież kartofelsalat nijak się ma do dwunastu potraw wigilijnych, do 12- stu apostołów.
Odpoczywam też od fb. Próbuje się na nowo odnaleźć w polskiej rzeczywistości. Po 13- stu latach włóczęgi marzę o powrocie do domu na stałe. Na nowo uczę się więc wstawania porannego do pracy, uczę się wysłuchiwać polskiego narzekania  na wszystko i wszystkich. Polska rzeczywistość....zabiegana, zestresowana, biedna...tak żyłam przez ponad 30 lat. Potem wypad do Niemiec by powrócić do miasta, które powoli zamienia się w miasto seniorów. Które o 16- 17 godzinie zasypia. Puste ulice, puste sklepy. Przez te lata zmieniło się moje miasto...nie zmienili się tylko Polacy i nie zmieniły się święta. Chociaż pamiętam czasy, gdy człowiek uradowany dostał w sklepie trochę szynki, kupił świeżego karpia. Z zakupami gnał do domu, bo idą święta. Bo mając szynkę już czuł, że idą święta.
Teraz wszystkiego jest pod dostatkiem. Nie trzeba dwóch dni stać w mięsnym by dostać kawałek schabu, kiełbasy suszonej. Gorączka przedświątecznych poszukiwać jakby opadła. A może to ja się zmieniłam. Dorosłam i zatraciłam radość świąt.
Od kilku dni, gdy tylko dzień się obudzi wydzwaniają do mnie agencje. Polują, by wraz z nadejściem nowego roku zapewnić niemieckim seniorom polską opiekę. Więc dzwonią, więc kuszą. Ba twierdzą nawet, że to wszystko w trosce o mnie, abym miała pracę.  Bo w styczniu będzie problem, bo w styczniu mogę zdechnąć z głodu jeśli tylko teraz się nie zdecyduję.
A ja czekam na święta. Czekam na wigilię. Szykuję potrawy, zbieram ale i wysyłam życzenia.
I znowu telefon...i znowu zatroskana firma. Zatroskana o mój byt w nowym roku. Odbieram kolejny telefon...i tak trochę na wariata zanim odezwie się Pani "troskliwa" o mój byt......dziękuje za życzenia świąteczne, za pamięć. Na chwilę zapada milczenie..ale tylko na chwilę, bo już za sekund parę pada propozycja pracy. Zero reakcji na życzenia, zero reakcji na wzmiankę o świętach. Jest tylko oferta pracy, bo Panie, bo agencje czując swój bliski koniec dwoją  się i troją by jeszcze jakąś jedną, durną załapać na miłe słówka, na czcze obietnice. Nie ma więc słów o polskim karpiu, uszkach czy kutii i opłatku. Jest oferta, jest praca, a zaraz potem groźba upstrzona motylkami, że jak teraz odmówię to w styczniu nie będzie już pracy. Że potem nikt z niemieckich seniorów nie będzie mnie potrzebował. O ja nieszczęsna....myślę sobie. To przyjdzie mi zemrzeć z biedy i z cudownego ozdrowienia wszystkich niemców. Bo wraz z wybiciem 2018 roku nagle Alzheimer, Parkinson, Udary i Wylewy umrą śmiercią naturalną a mnie pozostanie pójść na żebry. I te kochane moje agencje chcą mnie przed tym uchronić.
 A ja niewdzięczna jeszcze grymaszę i marzę  o świętach. O rodzinnym stole, o białym obrusie. O choince...i miejscu na samym jej szczycie, o miejscu gdzie gwiazda betlejemska styka się z sierpem księżyca, właśnie tam..w takim miejscu  chcę ujrzeć uśmiechnięte twarze moich najbliższych..tych których już nie ma, tych z którymi nie zdążyłam się pożegnać. Chcę ujrzeć uśmiechniętą twarz mojej Mamy, Babci.
/EE/


piątek, 15 grudnia 2017

Śnieżka





uciekłam...
zapadł zmierzch a ja siedzę jak zauroczona 5 km od granicy polskiej i gapię się na Śnieżkę. Za chwilę w gospodzie obok podadzą kolacje -czeskie knedliczki...a ja siedzę i się gapię...a ona gapi się na mnie. Śnieżka, wielka Pani, dumna i poważna. Tutaj ..z tej strony wydaje się taka wielka...a ja taka mała...a te moje troski, smutki są jak punkciki...tutaj nic nie znaczą.
Zapadł zmierzch. zrobiło się chłodno...a ja się gapię.
Przyjechałam tutaj, aby zrobić plany na kolejny rok, który niebawem nadejdzie. Poprzednie sylwestrowe już wiem ,że nie zrealizuję..muszę nowe...muszę sama zastanowić się o czym marzę. Sprecyzować je...bo na razie są takie rozczochrane...jak moja dusza.
Cisza wkoło, a ja, po raz kolejny zastanawiam się jak żyć.
Wiem,że nie żałuję tych minionych miesięcy. Pomogłam komuś kto potrzebował wsparcia...a ja byłam na wyciągnięcie ręki...zawsze gotowa,otwarta na niedolę innych, ale nie akceptująca i nietolerująca chamstwa i głupoty.

  A Śnieżka, ta widziana prawie codzień mojego okna,  stoi nieruchoma. Pytam ją czy zna Ducha Gór..Karkonosza..ale ona milczy...Mówię do niej aby pa­miętała, ko­go go­niła, Alic­ja. Mówię jej .o rybaku, który nie uważał o co prosi... Mówię jej o Jasiu..który nie myślał, gdzie się wspina. Mówię jej.... sprawdź, !!! kto Cię całuje, Śnieżko.
Bo pocałunek Śnieżko..ileż ich jest...i mnie się zdawało ,że całował mnie królewicz...
...a teraz siedzę tutaj..i na nowo składam siebie.
Jest tutaj mój przyjaciel...Księżyc...odnalazł mnie nawet tutaj, zawsze mnie odnajduje...Uśmiecha się do mnie czy raczej naśmiewa?...Chyba jednak uśmiecha radośnie, tak jak i wesoło mruga lampka na szczycie Śnieżki. Dla nich moje smutki są niczym....a może właśnie oni wiedzą... że nadejdą i dla mnie radości...tylko trzeba poskładać siebie.
Mój przyjaciel Księżyc...uśmiechnięty i radosny wlewa mi nadzieję na dobre jutro..
  Ciemno i chłodno. Dochodzi tutaj już zapach kolacji...pora już iść...by póżniej kolejny raz spojrzeć na Śnieżkę.na tę dumną Panią...puścić oczko do mrugającego na szczycie góry światełka...i wraz z moim przyjacielem Księżycem wrócić do domu...do swojego łóżeczka i zasnąć spokojnym snem...
bo jutro też jest dzień.... tylko muszę przyjmować wszystko spokojnie. Pozwolić i dać się nieść życiu.
/EE/ 


środa, 6 grudnia 2017

Gadu-gadu



Zdecydowanie wolę miejsca pracy, gdzie jest konkretna praca, niż praca polegająca na zabawianiu podopiecznego. Być tzw. damą do towarzystwa to zupełnie nie moja bajka. Bo o czym można rozmawiać od rana do nocy, przez dwa miesiące lub trzy a nawet dłużej, z osobą, która jest mi obca i która często nie ma zielonego pojęcia o otaczającym ją świecie. Temat literatury, malarstwa, polityki często jest dla nich za trudny albo mało interesujący.
Nieraz trochę i dla żartu opowiadałam jednemu z podopiecznych o tych naszych białych niedźwiedziach. Mówiłam jak to pilnują one naszych gospodarstw ale i naszych chłopów. Bardzo lubił te opowieści...zwłaszcza, że "pachniały" one dla niego tak bardzo swojsko.
Pamiętam też inną z podopiecznych....która co pięć minut mówiła tylko ..."porozmawiaj ze mną". Więc zaczynałam o chmurkach, potem krówkach, o łąkach i pastwiskach ale po paru minutach wena mi się kończyła, bo jak długo można gadać dla samego gadania tylko. Gdy próbowałam każdy inny temat np. o Callas. Opowiadałam o jej życiu, miłościach tej wielkiej diwy operowej dostrzegałam na twarzy podopiecznej znudzenie. Nawet tematy kulinarne były jej niezbyt miłe. Te gadu..gady to często dla mnie był istny horror.
Już wolałam kupki, pampersy, mycie, sprzątanie niż zabawianie kogoś rozmową o niczym.
Zawsze unikałam i nadal unikam tematów dotyczących mojego życia, bo chcę zachować odrobinę prywatności dla siebie. Mój świat to mój azyl i dopuszczam do niego ludzi, których lubię, są moimi dobrymi znajomymi lub przyjaciółmi. A podopieczni moi do takiej grupy nie należą. Szanuję ich i owszem ale są moimi podopiecznymi i tylko nimi.
Ale zdarzyła mi się raz i zabawna sytuacja, gdy to podopieczna, mimo, że dawałam jej do zrozumienia,że moje życie to moja sprawa, po raz kolejny zapytała o mojego męża. Nie wytrzymałam wtedy i walnęłam, że nie mam męża bo to takie niemodne i takie staroświeckie ale mam za to czterech kochanków. Każdy na inną porę dnia a jeden w zapasie, w razie gdyby któryś się rozchorował. Myślałam, że podopieczna domyśli się, że to żart..ale nie. Wr ecz odwrotnie, dopiero wtedy się rozkręciła.I poszło dalej. Opowiadałam więc, jak to zmywają gary, drugi tylko odkurza,kolejny robi za szofera itd. Moja podopieczna była zachwycona i rozmową ze mną i moją Polską. a gdy przyjechała w końcu moja zmienniczka, swoim własnym samochodem, moja podopieczna nagle w obecności zmienniczki jak i rodziny odpaliła" a tam auto. Co tam auto. Ewa to jest Pani. Ma czterech kochanków, nie tak jak pani tylko jednego męża. To jest dopiero coś, a nie tam auto. Auto to ma każdy".
I tym sposobem awansowałam do rangi autorytetu, a mojej podopiecznej pewnie do dzisiaj Polska wydaje się krajem niezwykle fascynującym, zwłaszcza, że już wtedy głośno obwieszczała wszystkim, że wybiera się do Polski. Bo drugiego tak wspaniałego kraju nigdzie nie ma. I z tym akurat twierdzeniem to ja się zgadzam, bo co jak co, ale fantazji to naszemu narodowi nigdy nie brakowało.
/EE/


wtorek, 5 grudnia 2017

Jeśli nie nekrologi, to co ?




Opiekunka jest poza światem podopiecznego.  Mój podopieczny czyta tylko nekrologi. To jego interesuje, tym żyje, to jego świat.
Często, zastanawiając się nad ich życiem, myślę, że może te Domy Opieki są lepszym miejscem dla ludzi chorych i starych. Są tam wśród ludzi, mają te same problemy, wspólne zainteresowania. Najważniejsze, że są w grupie. Nie sami, często zdani tylko na obecność opiekunki, która nie jest wstanie wypełnić świata podopiecznego, często wyrwać z marazmu.Dom opieki ma także tzw. zajęcia aktywujące. Byłam kilka razy na takich zajęciach, na których wspólnie rozwiązywano krzyżówki, śpiewano, rysowano czy grano na instrumentach.
Polska opiekunka nie jest wstanie temu sprostać będąc sam na sam z podopiecznym, mając jeszcze i inne zajęcia jak choćby zakupy gdy podopieczny zostaje sam. Bywa i tak, że mimo obecności opiekunki, czas upływa na oglądaniu telewizji, często bezmyślnym patrzeniu w ekran lub w ścianę. Nieraz w coś zagrają...jakiś chińczyk jeden lub dwa razy dziennie, bo przecież opiekunka potrzebuje / :) /wolnego, musi ugotować, poprać itd.
Gazety to kolejna dla niektórych podopiecznych atrakcja. Bywa, że tylko je przeglądają. Bywa, że niewiele już z niej rozumieją. Dla niektórych zaś atrakcją są wspomniane już przeze mnie nekrologi.
Co może być dobrego w czytaniu nekrologów? Wypatrywaniu, który kolejny znajomy zmarł ?
Raz zdarzyła mi się podopieczna,której musiałam sama czytać codzienne nekrologi. Bywało, że w gazecie w rubryce nekrologi było pusto, nikt nie umarł lub nikt światu tego faktu nie ogłosił. Fakt, że jednak nekrologów było brak. I w takich właśnie dniach, moja podopieczna była wyjątkowo przygnębiona, zmartwiona..bo dla niej dzień bez nekrologu, bez wieści o czyjeś śmierci, był dniem straconym. Z nadzieją oczekiwała kolejnego dnia, bo jej życie toczyło się od jednego nekrologu do drugiego.
Dlatego właśnie uważam, że tak ważne są nasze pasje tu i teraz. Pasje, które pochłaniają nas w pełni, bo wtedy jest nadzieja, że na starość / o ile nie dopadnie nas demencja/, nie umrzemy z nudów, że będziemy umieli zapełnić nasz dzień. Że nie zadowolimy się tylko czytaniem nekrologów.
Pasje, nauka czegoś nowego, jeszcze teraz gdy nasz mózg jeszcze jest w stanie przyswoić sobie nową wiedzę. Bo przyjdzie dzień, gdy na naukę będzie już za późno...a wtedy pozostanie czytanie nekrologów.
/EE/

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Zakłamanie



Kiedyś sądziłam, że demencja bywa tematem wstydliwym tylko dla rodzin niemieckich. Zwłaszcza dla tych o wyższym statusie materialnym, wyższym statusie społecznym. Niejednokrotnie dzieci podopiecznych w tym profesorowie, próbowali mi wmówić, że ich ojciec tak mądrze mówi, jak logicznie myśli, jaki jest rozumny. Fakt, że ich rodzic miał ewidentne objawy choroby demencyjnej, rodziny ukrywały także przed agencjami.
Ukrywają przed sobą, ukrywają przed sąsiadami, przed całym światem. I tak np. prof. dr nie choruje na demencję, bo to nie pasuje do wizerunku. Kiedyś mówiłam..że zło często wynika z braku wiedzy. Niestety zło wynika także, ze źle rozumianego wstydu. Bo rodziny wstydząc się choroby rodzica, często wyrządzają mu krzywdę brakiem akceptacji ich stanu, ich choroby.
Od niedawna pracuję też w Polsce jako opiekunka. I niestety ten sam wstyd, ukrywanie, usprawiedliwianie dziwactw rodzica...wszystkim, tylko nie faktem, że rodzic jest chory na jedną z chorób demencyjnych.Groteskowo też wygląda sytuacja, gdy rodziny próbują mnie ukazać rozumność, wspaniałość rodzica, gdy rzeczywistość temu przeczy.Próbują przekonać mnie?...a może jednak siebie? Kiedyś prostowałam wychowanków, tłumacząc, udowadniając, że nie mają racji. W efekcie byłam ich wrogiem, ktoś kto się nie zna, wreszcie, że źle pracuję. Zaburzałam ich życie mówiąc prawdę, ukazując i wskazując na symptomy świadczące o demencji.  Z czasem przestałam...bywa, że na okrzyk córki czy syna, że mamusia tak logicznie myśli, a jak mądrze mówi, mimo, że mamusia w tej chwili nawet nie bardzo wie gdzie się znajduje i co przed chwilą jadła...kiwam tylko głową...często już trochę z bezsilności mówię bardzo poważnym tonem " genialne"...lub wręcz " no baaaa...i to jak".  Bo cóż mam mówić, jak reagować ? I jest mi tylko trochę przykro, jestem trochę zawiedziona, bo gdyby rodzina potrafiła przyjąć do wiadomości chorobę rodzica i ten fakt zaakceptować, można by było ulżyć staremu człowiekowi odpowiednią terapią spowalniającą przynajmniej objawy choroby.
Brak akceptacji choroby rodzica sprawia, że są oni w swoich światach jeszcze bardziej samotni.
Zwiotczałe twarze, kurczące się ciała, porażone demencją umysły, które często czekają...często już zapominają na co i po co. Głuchną i ślepną, tracą smak i węch. Coś niecoś jeszcze pamiętają. Samotni i bezradni.
/EE/