czwartek, 28 grudnia 2017

Mój świat



 Piszę już od kilku lat. Zawsze pod hasłem "świat oczami Ewy" bo to mój świat, często intymny, często okraszony łzami. Dzielę się swoimi spostrzeżeniami, swoimi uwagami. Nigdy nikogo nie zmuszałam aby pokochał czy też polubił ten mój świat.

Mój świat...czasem jakże intymny. Świat w którym uczę się życia...świat jakże często widziany w szarych barwach bo i te barwy serwuje mi często życie. Bardzo często ukazywałam życie prostych ludzi którym przyszło żyć w jakże trudnych czasach...świat gdzie ludzie-moi rodacy w pogoni za …?..no właśnie za czym... zapominają o drugim człowieku..i że są Polakami. O tym jak łatwo wyrzekają się Tuwima czy Niemena ...nawet nie zaprzedają ich jak biblijny Judasz...ale wyrzekają się ich z pobudek tak niskich...jak złośliwość,nienawiść.Ukazywałam tez świat kobiet-Polek, które podobnie jak Góral z pieśni dedykowanej naszemu papieżowi Janowi II...spozierają ostatni być może raz na swój rodzinny dom i wyruszają za chlebem by jako polskie niewolnice w Niemczech pracować. Mój świat...to ten w którym każdy Polak z dnia na dzień może stać się dłużnikiem..gdzie biedni i zazwyczaj starzy ludzie w chwilach rozpaczy wznoszą oczy ku polskiej Królowej -Czarnej Madonnie.
Mój świat to także Romantyczność, Kobieta i Styl....ale i moje marzenia..często senne marzenia...w których wierzyłam „że przyjdzie dzień w którym zbudzisz mnie....wstanę i będzie tak jak w moim śnie....
Ale wiele osób zachodzi na mój blog aby wykrzyczeć swoją złość, nienawiść  do drugiego człowieka. Bo atakują nie tylko mnie ale także i moje komentatorki. Zgłaszają ich komentarze jako spam, zapominając, że to ja jako twórca bloga odpowiadam za to co spamem jest a co nie. Tak właśnie często jest między ludźmi. Nie umieją wysłuchać człowieka do końca. Łapią moich 10 słów, nie czekając, aż dojdzie do kropki. I zdanie przerwane w połowie wygląda wariacko i wtedy mówią "wariatka". 
Narzekałam na agencje ostatnio sporo...bo i wiele do zarzucenia im mam. Ale nie tylko ja. Trudno jednak je chwalić gdy w większości przypadków żerują na biedzie, niedoli Polek, kobiet które muszą zarobić na chleb. Żerują na nieszczęściu innych. Stąd moja decyzja aby spróbować w polskiej rzeczywistości odnaleźć swój mały skrawek nieba. Gdy tylko o tym wspomniałam nagle usłyszałam, że znudziło mi się dupczenie przez Niemców, teraz chce podupczyć w Polsce. Słowa empatycznych opiekunek, tych które posiadają misję do spełnienia..misję pomagania drugiemu człowiekowi.
Świat zewnętrzny odbija się jak lustro, to co dzieje się wewnątrz każdego z nas. I decyzja należy do nas. Czy chcemy zmienić siebie czy może tylko lustro. Co chcą zmienić te miłosierne opiekunki swoimi złośliwościami, idiotycznymi komentarzami.

Przyszedł dzień, w którym postanowiłam sama zaprojektować swój "dzień". Nie być na łasce czy niełasce Niemców czy wątpliwej reputacji agencji. Stwierdziłam, że mogę być szczęśliwa albo zrozpaczona. Jedno i drugie wymaga tyle samo wysiłku i zaangażowania.
Każdy mój kolejny dzień to taki cichy dźwięk rozsypywanych myśli i wspomnień.....to dźwięk poezji..malarstwa...
Ukazuje mi świat strofami Szymborskiej...kiedy indziej ulubiony Picasso przekonuje mnie, że nie wszystko jest szare,mdłe i złe...ale przy pomocy pędzla i kolorowej palety farb przy lekkim powiewie wyobraźni ...świat nabiera barw.
Teraz już kroczymy razem. Ja i moi przyjaciele, moi bliscy, kochani....Nie prostujemy dróg...nie wyrównujemy pagórków bo możemy nie dojść do celu....nie podnosimy upadłych..bo może braknąć nam sił...i nie porządkujemy już świata bo czas nasz jest ograniczony....idziemy prostą drogą...przez wzgórza, doliny, pagórki...przez świat sztuki i piekna...czasami wśród byle czego.....
  1. ….może ktoś pójdzie za nami ?
      

     



środa, 27 grudnia 2017

Starość

Zastanawiałam się nad tą starością. Czy mamy wpływ na to jacy będziemy ?
Na pewno na starość człowiek traci zdolność przystosowywania się do nowych sytuacji, umiejętność pozytywnego patrzenia na świat i ludzi, poczucie humoru. Dziwi się wielu rzeczom. Coraz mniej interesują go sprawy ogólne, ale i te dotyczące znajomych, nawet bliskich...
Kiedyś starsza Pani powiedziała mi..."że jak ktoś chamem był to i chamem umrze"
Wczoraj podobne słowa usłyszałam od komentatorek. I chyba coś w tym jest.
Póki jest się młodszym..można ukrywać,kontrolować swoje złe odruchy,zachowania czy wręcz chamstwo, ale na starość  gdy mózg już pracuje inaczej ...te złe zachowania, chamstwo, despotyzm się ujawniają...wychodzą na wierzch.
Często się spotykałam z tym,że na starość ludzie zauważali swoje błędy jakie popełnili w przeszłości wobec bliskich...Wtedy często przepraszają, proszą o wybaczenie. Ja często wtedy twierdziłam,że przed śmiercią chyba przyszło opamiętanie, może natchnął Duch święty.
Częściej jednak wychodzi z nich całe zło. Często są ludźmi którzy popadli w depresję i swój gniew, bezsilność wyrzucają na innych, wymuszają na nas współczucie, ale wtedy jest to już znęcanie się psychiczne nad innymi...tzw. przemoc psychiczna.
Czy można ich jakość usprawiedliwić ?....myślę że tłumaczenie ich zachowania .starością, chorobą ...to błąd. Tak samo jak od dzieci wymagamy aby darzyło nas szacunkiem, aby było grzeczne wobec innych tak samo i od ludzi starszych winnyśmy tego wymagać. Pobłażanie, udawanie, że wszystko jest ok tylko dlatego, że ktoś jest stary nie jest dobre i mądrym ale jest przyzwoleniem na złe nas traktowanie. Ja wiem, często ludzie starzy czują się odtrąceni, zapomniani i chyba niekochani bo w świecie, w którym jest tyle oczekiwań, ciężko znaleźć kogoś, kto pokocha nas z wadami, zmarszczkami, niedoskonałościami.

/EE/



wtorek, 26 grudnia 2017

Rachunek...sumienia



W ten czas świąteczny, w czas jakże trudny dla wielu opiekunów, rzuciłam hasło "czy aby na pewno nadal tak korzystna jest praca w Niemczech".
Posty moje wzbudziły ciekawość, odezwały się głosy stanowczo sprzeciwiające się mojej tezie , ale i odezwały się głosy, które świadczą o chęci pracy w Polsce, jeśli tylko będzie taka możliwość. Zdecydowanie mogę stwierdzić, że moja teza najbardziej nie podoba się Agencjom...bo moja teza jest początkiem końca dla konieczności istnienia agencji. Agencji, które żyją tylko dzięki polskim opiekunkom..a nie odwrotnie.
Zabawmy się na chwilę w księgowego.
Przeciętne wynagrodzenie miesięczne to 1300 euro to średnio 5.200 zł. Przeważnie pracujemy po 2 miesiące po czym zjeżdżamy na kolejne dwa miesiące, w którym podopieczną zajmuje się nasza zmienniczka. Czyli za dwa miesiące pracy mamy 10.400 zł. za które musimy przeżyć kolejne dwa gdy pozostajemy na tzw. urlopie. Tym samym nasz średni dochód miesięczny wynosi 10.400 zł / 4 miesiące co daje...2.600 zł na miesiąc.
Ta kwota 2.600 zł miesięcznie to żaden szał zważywszy, że w Biedronkach zarabia się 1700 zł - 2000 zł.  Różnica 600 zł to często cena za łzy, rozstanie, ból tęsknoty, poniewierkę, głodówkę, mieszkanie w piwnicy. Czy warto ?
Opieka w Polsce to praca na konkretne godziny. Stawki za tę pracę to około 10 zł / godzinę...ale gdy  wspomni się o  doświadczeniu nabytym przez pracę w Niemczech można otrzymać od 20 do 25 zł / godzinę.  Wystarczy pochodzić, poszukać, docenić siebie i swoją fachowość. Można ta zarobić za tzw. dyżury nocne w szpitalu ale to osobny temat.   Podobnie jak z agencjami ..jedni mają 1000 euro inni 1500 euro gdzie wyznacznikiem jest nasza znajomość języka a nie pracy. W Polsce wyznacznikiem pozostaje fachowość.
Załóżmy, że chcemy zarobić 3000 zł/ miesięcznie przy stawce 23 zł/ za godzinę.  Przy takim założeniu wystarczy pracować niecałe 5 godzin dziennie. I ja tak właśnie przez ostatni miesiąc pracowałam, jednak ustaliłam swoją stawkę na 25 zł/ za godzinę. Zarobiłam więc ponad 3000 zł ,będąc blisko domu, wśród przyjaciół i znajomych. Ba..mało tego kilku moim znajomym załatwiłam też takie miejsca aby dorobiły sobie do rent, emerytur. Nie zawsze jest to praca opiekunki. Jednej z moich znajomych załatwiłam pracę gdy dwa razy w tygodniu, pracując po 3 godziny szykowała obiad, spożywała go wraz z małżeństwem i trochę z nimi rozmawiała. Dostała stawkę 22 zł choć senior płaci zawsze z nawiązką. Znajoma szczęśliwa bo nie siedzi sama w domu, wychodzi do ludzi, pomaga innym ale i sobie. Podsumowując...trzeba chcieć..trzeba umieć pracować, a nie tylko wysuwać roszczenia.
Tyle o pieniądzach...ale są i inne aspekty warte rozpatrzenia i omówienia.
Przede wszystkim jestem blisko domu. Mam świadomość, że w każdej chwili mogę się odwrócić i wyjść by za kilka minut być w domu, u siebie. Po drugie stosunek podopiecznych jest diametralnie inny niż ten w Niemczech. Gdy wchodzę witają mnie podobnie jak wita się niemieckie pflegerin gdy odwiedzają podać leki. Z szacunkiem, uśmiechem, z uwagą. Ponieważ poziom opieki jest u nas jednak na niższym poziomie, wiedza która nabyłam przez lata sprawia, że wiele wiedzy jestem w stanie przekazać rodzinie ale i podopiecznemu. Podczas rozmów z rodzinami słyszę " jak to dobrze że Panią znalazłyśmy. Nie mogliśmy sobie dać rady, Nie potrafimy, nie umiemy. Rodzic nas nie słucha.".  Ja jako Polka i osoba z zewnątrz mam posłuch. Proszę sobie wyobrazić sytuację gdy do Waszych rodziców przychodzi  opiekunka z Ukrainy. Nawet gdybyśmy doceniali jej fachowość, sympatyczny wygląd nadal dla nas byłaby Ukrainką i byłaby mniej poważana przez naszego Rodzica niż opiekunka, osoba z Polski, nawet jeśli jest mniej profesjonalna.
Teraz odezwą się głosy ..że mówię nie prawdę..bo jedna czy inna osoba jest bardzo szanowana i poważana. Jak to wszyscy doceniają jej fachowość i kompetencje. Jest tylko jedno "ale". W konfrontacji z niemiecką opiekunką prawie zawsze rację ma ta niemiecka opinia, nawet jeśli rzeczywistość temu przeczy. Nie ma co się oszukiwać i okłamywać. Taka jest rzeczywistość i realia niemieckie.
I ostatni plus pracy w domu. Nie jestem zależna od żadnej agencji. Nie trzymają mnie żadne nakazy i zakazy. Nikt nie straszy mnie i nie zmusza do pracy ponad miarę. I najważniejsze..nie utrzymuję darmozjadów.
W jednej tylko sytuacji ..praca w Niemczech ma swoje plusy. To ucieczka...to ucieczka przed wspomnieniami, to ucieczka przed mężem pijakiem i nierobem, to ucieczka przed złą opinią o sobie samej. To zawsze..ucieczka...a Niemcy to ten chwilowy azyl.
/EE/




Idzie nowe




Długo mnie nie było....a teraz czytam Wasze komentarze...już tak trochę inaczej...już tak trochę z boku....
Sercem jestem z wszystkimi, którzy Wigilię spędzili przy niemieckim stole. Nie przekonujcie mnie, że jest tak wspaniale. ŻE jest tak rodzinnie...tak jak w domu. Przeżyłam wiele tych wigilii. Były dobre ale i złe, okraszone łzą i smutkiem. Ale była i jedna wspaniała...gdzie dano mi pierwsze miejsce przy stole, gdy pod choinka czekało mnóstwo prezentów...gdy starano się abym zapomniała choć na chwilę o domu, że jestem daleko. Rodzina stanęła wręcz na tych przysłowiowych rzęsach abym była szczęśliwa. Mimo, że nigdy nie otrzymałam aż tylu prezentów, prezentów które mam do dziś,,mimo, że widziałam staranie i zaangażowanie..to gdy zapytano mnie czy jestem szczęśliwa odpowiedziałam..."nie..nie jestem szczęśliwa..ale jestem bardzo zadowolona i nigdy Waszego poświęcenia nie zapomnę''. Tak....bo szczęście i zadowolenie to dwie różne rzeczy. Bo dom rodzinny nie może zastąpić nic....tak jak nic nie może zastąpić Matki..tak i nic nie zastąpi rodzinnego stołu w ten wigilijny wieczór..w ten świąteczny czas,
Bo nie można zapomnieć skąd jesteśmy..i skąd pochodzimy. Bo nie możemy zapomnieć o braciach i siostrach naszych. Tak jak i ja..wczoraj dzieląc się opłatkiem myślałam o wielu Matkach, siostrach, córkach, które ten magiczny czas spędziły z dala od domu.
Marzy mi się...marzy mi się taka noc wigilijna....gdy polskie opiekunki nie beda musiały tej nocy spędzać w obcym domu i w obcym łóżku. Gdy na ten przysłowiowy chleb zarobią w Polsce. Gdy nie będa się martwić jak spłacą kredyt, czy znajdą pracę i czym nakarmią dzieci. Marzy mi się..taki czas.
Dzisiaj..mimo takiego odświętnego czasu odezwały się kolejne słowa atakujace mnie. Lewe konta, wrogie słowa...cóż dla niektórych nie ma żadnych świętości, żadnego czasu zadumy. Często tych osób lata młodości przypadały na czasy PRL-u. Czasu betonu i asfaltu. I mimo że czasy te minęły..betonami zostały do dziś.
Długo mnie nie było. Rozważałam jak chce aby wyglądała ta moja strona w roku nadchodzącym. Czy nadal ukazywać szachrajstwa agencji, chamstwo pseudo- opiekunek czy jednak postawić na przyszłość. lepszą przyszłość.
Tak ..zdecydowanie kolejny rok będzie rokiem gdy będę namawiała do porzucenia pracy w Niemczech. Będę ukazywała nasz kraj i wskazywała nowe perspektywy jakie się przed wieloma Paniami mogą otworzyć. Kolejny rok to rok zmian w przepisach prawa pracy. Zmianach, które mogą doprowadzić do upadku bardzo wielu agencji. Ale i będę opowiadała o tym jak wygląda opieka w Polsce nad seniorami. Jakie tu istnieją problemy i jak my opiekunki które doświadczenie zbierałyśmy w Niemczech możemy pomóc polskim rodzinom. Ponieważ mam w brudnopisach wiele postów mimo, że "idzie nowe" wstawię je w nadchodzących dniach.
/EE/

poniedziałek, 25 grudnia 2017

Święta




Po sześciu latach nareszcie spędziłam wigilię w domu. Pod własnym dachem, w rodzinnym domu. Z dala od kartofelsalat, z dala od naburmuszonych czy też nie nieświadomych świąt podopiecznych.
Kiedyś dawno temu uciekałam z domu do Niemiec...nie tyle za chlebem co z dala od wspomnień, od łez. Chciałam zapomnieć ale i chciałam zacząć coś nowego.
Zdarzało się, że przez te lata święta wypadały  mi w Polsce....ale i wtedy spędzałam je nie w swoim domu ale u ciotki, u przyjaciół. W którymś jednak momencie..po 13 latach wędrówek, zwiedzania Niemiec, poznawania rodzin i ich tradycji nagle zrozumiałam, że nie jestem kosmopolitką. Nie będzie dla mnie ojczyzną miejsce, które oferuje mi łatwiejszy chleb, mniej stresowe życie. Nagle też zrozumiałam, że w mnogości różnorakich agencji pracy nie ma uczciwych, nie ma rzetelnych. Że wszystkie nastawione są głównie na kasę nie dostrzegając człowieka, nie dostrzegając łez, nie dostrzegając, że balansują na granicy bezprawia. Dostrzegłam, że wiele opiekunek za kilka srebrników, za miłe słówka są gotowe innej kobiecie, innej opiekunce rzucić kłody pod nogi, wyrządzić mimo zapewnień o empatii, drugiej kobiecie krzywdę.
Ta praca, te nierzetelne agencje a wreszcie i pseudo opiekunki sprawiły, że zapragnęłam domu. Sprawiły, że doceniłam ciepło domu rodzinnego, polskiego opłatka,lampek na mojej choince...i ta cisza, spokój.
Dojrzałam, do stawienia czoła rzeczywistości, którą porzuciłam 13 lat temu. Porzuciłam bo musiałam także ratować swój dobytek, dobytek mojej Mamy. Nie jechałam do pracy z misją..bo należy ratować biednych niemieckich staruszków. Jechałam dla kasy i tylko dla niej. Na długie lata musiałam nauczyć się zawodu opiekunki. Na długie lata musiałam być opiekunką. Tłumaczyłam sobie wiele razy,,,że pomagam, że czynię dobro. Ale niemiecki senior bardzo szybko pokazał mi kim jestem dla niego. Bardzo szybko pokazał mi kim jest dla niego Polka. Polskie agencje zaś wiernie wtórowały tym niemieckim seniorom.
W tym roku postanowiłam za wszelką cenę ponownie spróbować żyć w Polsce. Nawet o chlebie ze smalcem, ale w Polsce. Ojczysta rzeczywistość nie zmieniła się tak bardzo. Nadal lubimy narzekać, nadal politykujemy na ulicach, w pracy, w domach. Nadal nie potrafimy wypoczywać. Nadal w wielu domach bieda. Jakże szybko można przyzwyczaić się do biedy..zwłaszcza gdy dosięga ona innych. Smutne. Nie zmieniła się ta polska mentalność choc wypiękniały miasta i wioski.
Wczoraj...gdy przed wigilią poszłam na cmentarz do moich rodziców spotkałam wielu ludzi. To także, jakże polskie...pamięć o bliskich, to ciepło serc. Tego nie zobaczy się w Niemczech. To trudno dostrzec nawet w dzień Wszystkich Świętych.
Po niecałym miesiącu pracy w Polsce przekonałam się, że można jako opiekunka zarobić adekwatne pieniądze jak te w Niemczech, także tu w Polsce. Mało tego od rodzin, którym pomagam dostałam prezenty świąteczne, dobre słowo i uśmiech. Dostałam podziękowania za to, że jestem, że jestem wśród nich aby im pomóc w opiece nad ich rodzicami. Usłyszałam, że jestem dobrą, wspaniałą opiekunką. Ja...ta pyskująca Ewka...tak często obrażana przez te opiekunki, dla których praca jest misją...usłyszałam, że jestem dobrą opiekunką. Miłe i jakże bezcenne słowa z ust moich rodaków. Czuję, że jestem na swoim miejscu. Że pomagam polskim seniorom, polskim rodzinom. Że gdy mówię o Wigilii to ja i rodziny podopiecznych mamy na myśli karpia, opłatek, 12 potraw.
Będąc w moim mieście ponad miesiąc i próbując się odnaleźć w polskiej rzeczywistości, na polskim rynku udało mi się także pomóc /znaleźć pracę/ wielu opiekunkom, które chwilowo jeździć do Niemiec nie mogą. Pomóc także emerytkom i rencistkom, które pragną dorobić do swoich rent. Ale przede wszystkim pomóc wielu rodzinom, polskim seniorom, którzy dziękują uśmiechem za każdy ludzki gest, za każdą pomoc.  Wielu moich dawnych przyjaciół i ludzi mi bliskich ..teraz gdy po wielu latach zwracam się do nich o pomoc czy to dot. rachunkowości czy propagowania moich idei i zamierzeń są mi chętni i przychylni.  Lekarze i pielęgniarki, którzy są często moim pomostem pomiędzy mną a rodzinami, a także księża, którzy najlepiej wśród swoich parafian znają ludzi i rodziny potrzebujących pomocy....wszyscy Oni bez opłat, z uśmiechem starają mi się pomóc, doradzić. Wiedzą, że mój plan na życie poza źródłem utrzymania da uśmiech wielu ludziom.
Czasami myślę, że chyba nieważne dokąd pójdę, nieważne co będę robiła i z kim.....bo moją dominującą intencją jest widzieć to ..i szukać tego co chcę a więc dostrzec i odnaleźć sens tu..w moim mieście..w moim kraju....w moim domu..przy moim stole, który w wigilijną noc  nakryty był białym obrusem.
A nocą...spacerowałam po jeleniogórskich ulicach..Przez okna zaglądałam ludziom do domów...Do mojego woreczka skarbów zbierałam zapachy tego magicznego czasu...także zapach natury. Otworzyłam swoją duszę na te dary natury. A dzisiaj stojąc nad grobem mojej Mamy....mogłam wreszcie wyrzucić .."Mamo wróciłam". "po 13 latach włóczęgi do wrogiego mi kraju, wróciłam do domu". "Jestem gotowa by stawić czoła polskiej rzeczywistości, by stawić czoła nowemu. By na nowo wdychać zapach mojej  ziemi po deszczu".

Życzę wszystkim zdrowych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia.  Nadziei i własnego skrawka nieba, zadumy nad płomieniem świecy, filiżanki dobrej, pachnącej kawy, piękna poezji, muzyki, pogodnych świąt zimowych, odpoczynku, zwolnienia oddechu, nabrania dystansu do tego, co wokół, chwil roziskrzonych kolędą, śmiechem i wspomnieniami.
I tego Wam życzy zawsze szczera i oddana Ewa Elzbieta /EE/





czwartek, 21 grudnia 2017

Idą święta.



Czekam na te święta mimo, że spędzę je z dala od moich bliskich. Ale w kraju, ale w domu. Nie wśród obcej kultury, obcej tradycji, bo przecież kartofelsalat nijak się ma do dwunastu potraw wigilijnych, do 12- stu apostołów.
Odpoczywam też od fb. Próbuje się na nowo odnaleźć w polskiej rzeczywistości. Po 13- stu latach włóczęgi marzę o powrocie do domu na stałe. Na nowo uczę się więc wstawania porannego do pracy, uczę się wysłuchiwać polskiego narzekania  na wszystko i wszystkich. Polska rzeczywistość....zabiegana, zestresowana, biedna...tak żyłam przez ponad 30 lat. Potem wypad do Niemiec by powrócić do miasta, które powoli zamienia się w miasto seniorów. Które o 16- 17 godzinie zasypia. Puste ulice, puste sklepy. Przez te lata zmieniło się moje miasto...nie zmienili się tylko Polacy i nie zmieniły się święta. Chociaż pamiętam czasy, gdy człowiek uradowany dostał w sklepie trochę szynki, kupił świeżego karpia. Z zakupami gnał do domu, bo idą święta. Bo mając szynkę już czuł, że idą święta.
Teraz wszystkiego jest pod dostatkiem. Nie trzeba dwóch dni stać w mięsnym by dostać kawałek schabu, kiełbasy suszonej. Gorączka przedświątecznych poszukiwać jakby opadła. A może to ja się zmieniłam. Dorosłam i zatraciłam radość świąt.
Od kilku dni, gdy tylko dzień się obudzi wydzwaniają do mnie agencje. Polują, by wraz z nadejściem nowego roku zapewnić niemieckim seniorom polską opiekę. Więc dzwonią, więc kuszą. Ba twierdzą nawet, że to wszystko w trosce o mnie, abym miała pracę.  Bo w styczniu będzie problem, bo w styczniu mogę zdechnąć z głodu jeśli tylko teraz się nie zdecyduję.
A ja czekam na święta. Czekam na wigilię. Szykuję potrawy, zbieram ale i wysyłam życzenia.
I znowu telefon...i znowu zatroskana firma. Zatroskana o mój byt w nowym roku. Odbieram kolejny telefon...i tak trochę na wariata zanim odezwie się Pani "troskliwa" o mój byt......dziękuje za życzenia świąteczne, za pamięć. Na chwilę zapada milczenie..ale tylko na chwilę, bo już za sekund parę pada propozycja pracy. Zero reakcji na życzenia, zero reakcji na wzmiankę o świętach. Jest tylko oferta pracy, bo Panie, bo agencje czując swój bliski koniec dwoją  się i troją by jeszcze jakąś jedną, durną załapać na miłe słówka, na czcze obietnice. Nie ma więc słów o polskim karpiu, uszkach czy kutii i opłatku. Jest oferta, jest praca, a zaraz potem groźba upstrzona motylkami, że jak teraz odmówię to w styczniu nie będzie już pracy. Że potem nikt z niemieckich seniorów nie będzie mnie potrzebował. O ja nieszczęsna....myślę sobie. To przyjdzie mi zemrzeć z biedy i z cudownego ozdrowienia wszystkich niemców. Bo wraz z wybiciem 2018 roku nagle Alzheimer, Parkinson, Udary i Wylewy umrą śmiercią naturalną a mnie pozostanie pójść na żebry. I te kochane moje agencje chcą mnie przed tym uchronić.
 A ja niewdzięczna jeszcze grymaszę i marzę  o świętach. O rodzinnym stole, o białym obrusie. O choince...i miejscu na samym jej szczycie, o miejscu gdzie gwiazda betlejemska styka się z sierpem księżyca, właśnie tam..w takim miejscu  chcę ujrzeć uśmiechnięte twarze moich najbliższych..tych których już nie ma, tych z którymi nie zdążyłam się pożegnać. Chcę ujrzeć uśmiechniętą twarz mojej Mamy, Babci.
/EE/


piątek, 15 grudnia 2017

Śnieżka





uciekłam...
zapadł zmierzch a ja siedzę jak zauroczona 5 km od granicy polskiej i gapię się na Śnieżkę. Za chwilę w gospodzie obok podadzą kolacje -czeskie knedliczki...a ja siedzę i się gapię...a ona gapi się na mnie. Śnieżka, wielka Pani, dumna i poważna. Tutaj ..z tej strony wydaje się taka wielka...a ja taka mała...a te moje troski, smutki są jak punkciki...tutaj nic nie znaczą.
Zapadł zmierzch. zrobiło się chłodno...a ja się gapię.
Przyjechałam tutaj, aby zrobić plany na kolejny rok, który niebawem nadejdzie. Poprzednie sylwestrowe już wiem ,że nie zrealizuję..muszę nowe...muszę sama zastanowić się o czym marzę. Sprecyzować je...bo na razie są takie rozczochrane...jak moja dusza.
Cisza wkoło, a ja, po raz kolejny zastanawiam się jak żyć.
Wiem,że nie żałuję tych minionych miesięcy. Pomogłam komuś kto potrzebował wsparcia...a ja byłam na wyciągnięcie ręki...zawsze gotowa,otwarta na niedolę innych, ale nie akceptująca i nietolerująca chamstwa i głupoty.

  A Śnieżka, ta widziana prawie codzień mojego okna,  stoi nieruchoma. Pytam ją czy zna Ducha Gór..Karkonosza..ale ona milczy...Mówię do niej aby pa­miętała, ko­go go­niła, Alic­ja. Mówię jej .o rybaku, który nie uważał o co prosi... Mówię jej o Jasiu..który nie myślał, gdzie się wspina. Mówię jej.... sprawdź, !!! kto Cię całuje, Śnieżko.
Bo pocałunek Śnieżko..ileż ich jest...i mnie się zdawało ,że całował mnie królewicz...
...a teraz siedzę tutaj..i na nowo składam siebie.
Jest tutaj mój przyjaciel...Księżyc...odnalazł mnie nawet tutaj, zawsze mnie odnajduje...Uśmiecha się do mnie czy raczej naśmiewa?...Chyba jednak uśmiecha radośnie, tak jak i wesoło mruga lampka na szczycie Śnieżki. Dla nich moje smutki są niczym....a może właśnie oni wiedzą... że nadejdą i dla mnie radości...tylko trzeba poskładać siebie.
Mój przyjaciel Księżyc...uśmiechnięty i radosny wlewa mi nadzieję na dobre jutro..
  Ciemno i chłodno. Dochodzi tutaj już zapach kolacji...pora już iść...by póżniej kolejny raz spojrzeć na Śnieżkę.na tę dumną Panią...puścić oczko do mrugającego na szczycie góry światełka...i wraz z moim przyjacielem Księżycem wrócić do domu...do swojego łóżeczka i zasnąć spokojnym snem...
bo jutro też jest dzień.... tylko muszę przyjmować wszystko spokojnie. Pozwolić i dać się nieść życiu.
/EE/ 


środa, 6 grudnia 2017

Gadu-gadu



Zdecydowanie wolę miejsca pracy, gdzie jest konkretna praca, niż praca polegająca na zabawianiu podopiecznego. Być tzw. damą do towarzystwa to zupełnie nie moja bajka. Bo o czym można rozmawiać od rana do nocy, przez dwa miesiące lub trzy a nawet dłużej, z osobą, która jest mi obca i która często nie ma zielonego pojęcia o otaczającym ją świecie. Temat literatury, malarstwa, polityki często jest dla nich za trudny albo mało interesujący.
Nieraz trochę i dla żartu opowiadałam jednemu z podopiecznych o tych naszych białych niedźwiedziach. Mówiłam jak to pilnują one naszych gospodarstw ale i naszych chłopów. Bardzo lubił te opowieści...zwłaszcza, że "pachniały" one dla niego tak bardzo swojsko.
Pamiętam też inną z podopiecznych....która co pięć minut mówiła tylko ..."porozmawiaj ze mną". Więc zaczynałam o chmurkach, potem krówkach, o łąkach i pastwiskach ale po paru minutach wena mi się kończyła, bo jak długo można gadać dla samego gadania tylko. Gdy próbowałam każdy inny temat np. o Callas. Opowiadałam o jej życiu, miłościach tej wielkiej diwy operowej dostrzegałam na twarzy podopiecznej znudzenie. Nawet tematy kulinarne były jej niezbyt miłe. Te gadu..gady to często dla mnie był istny horror.
Już wolałam kupki, pampersy, mycie, sprzątanie niż zabawianie kogoś rozmową o niczym.
Zawsze unikałam i nadal unikam tematów dotyczących mojego życia, bo chcę zachować odrobinę prywatności dla siebie. Mój świat to mój azyl i dopuszczam do niego ludzi, których lubię, są moimi dobrymi znajomymi lub przyjaciółmi. A podopieczni moi do takiej grupy nie należą. Szanuję ich i owszem ale są moimi podopiecznymi i tylko nimi.
Ale zdarzyła mi się raz i zabawna sytuacja, gdy to podopieczna, mimo, że dawałam jej do zrozumienia,że moje życie to moja sprawa, po raz kolejny zapytała o mojego męża. Nie wytrzymałam wtedy i walnęłam, że nie mam męża bo to takie niemodne i takie staroświeckie ale mam za to czterech kochanków. Każdy na inną porę dnia a jeden w zapasie, w razie gdyby któryś się rozchorował. Myślałam, że podopieczna domyśli się, że to żart..ale nie. Wr ecz odwrotnie, dopiero wtedy się rozkręciła.I poszło dalej. Opowiadałam więc, jak to zmywają gary, drugi tylko odkurza,kolejny robi za szofera itd. Moja podopieczna była zachwycona i rozmową ze mną i moją Polską. a gdy przyjechała w końcu moja zmienniczka, swoim własnym samochodem, moja podopieczna nagle w obecności zmienniczki jak i rodziny odpaliła" a tam auto. Co tam auto. Ewa to jest Pani. Ma czterech kochanków, nie tak jak pani tylko jednego męża. To jest dopiero coś, a nie tam auto. Auto to ma każdy".
I tym sposobem awansowałam do rangi autorytetu, a mojej podopiecznej pewnie do dzisiaj Polska wydaje się krajem niezwykle fascynującym, zwłaszcza, że już wtedy głośno obwieszczała wszystkim, że wybiera się do Polski. Bo drugiego tak wspaniałego kraju nigdzie nie ma. I z tym akurat twierdzeniem to ja się zgadzam, bo co jak co, ale fantazji to naszemu narodowi nigdy nie brakowało.
/EE/


wtorek, 5 grudnia 2017

Jeśli nie nekrologi, to co ?




Opiekunka jest poza światem podopiecznego.  Mój podopieczny czyta tylko nekrologi. To jego interesuje, tym żyje, to jego świat.
Często, zastanawiając się nad ich życiem, myślę, że może te Domy Opieki są lepszym miejscem dla ludzi chorych i starych. Są tam wśród ludzi, mają te same problemy, wspólne zainteresowania. Najważniejsze, że są w grupie. Nie sami, często zdani tylko na obecność opiekunki, która nie jest wstanie wypełnić świata podopiecznego, często wyrwać z marazmu.Dom opieki ma także tzw. zajęcia aktywujące. Byłam kilka razy na takich zajęciach, na których wspólnie rozwiązywano krzyżówki, śpiewano, rysowano czy grano na instrumentach.
Polska opiekunka nie jest wstanie temu sprostać będąc sam na sam z podopiecznym, mając jeszcze i inne zajęcia jak choćby zakupy gdy podopieczny zostaje sam. Bywa i tak, że mimo obecności opiekunki, czas upływa na oglądaniu telewizji, często bezmyślnym patrzeniu w ekran lub w ścianę. Nieraz w coś zagrają...jakiś chińczyk jeden lub dwa razy dziennie, bo przecież opiekunka potrzebuje / :) /wolnego, musi ugotować, poprać itd.
Gazety to kolejna dla niektórych podopiecznych atrakcja. Bywa, że tylko je przeglądają. Bywa, że niewiele już z niej rozumieją. Dla niektórych zaś atrakcją są wspomniane już przeze mnie nekrologi.
Co może być dobrego w czytaniu nekrologów? Wypatrywaniu, który kolejny znajomy zmarł ?
Raz zdarzyła mi się podopieczna,której musiałam sama czytać codzienne nekrologi. Bywało, że w gazecie w rubryce nekrologi było pusto, nikt nie umarł lub nikt światu tego faktu nie ogłosił. Fakt, że jednak nekrologów było brak. I w takich właśnie dniach, moja podopieczna była wyjątkowo przygnębiona, zmartwiona..bo dla niej dzień bez nekrologu, bez wieści o czyjeś śmierci, był dniem straconym. Z nadzieją oczekiwała kolejnego dnia, bo jej życie toczyło się od jednego nekrologu do drugiego.
Dlatego właśnie uważam, że tak ważne są nasze pasje tu i teraz. Pasje, które pochłaniają nas w pełni, bo wtedy jest nadzieja, że na starość / o ile nie dopadnie nas demencja/, nie umrzemy z nudów, że będziemy umieli zapełnić nasz dzień. Że nie zadowolimy się tylko czytaniem nekrologów.
Pasje, nauka czegoś nowego, jeszcze teraz gdy nasz mózg jeszcze jest w stanie przyswoić sobie nową wiedzę. Bo przyjdzie dzień, gdy na naukę będzie już za późno...a wtedy pozostanie czytanie nekrologów.
/EE/

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Zakłamanie



Kiedyś sądziłam, że demencja bywa tematem wstydliwym tylko dla rodzin niemieckich. Zwłaszcza dla tych o wyższym statusie materialnym, wyższym statusie społecznym. Niejednokrotnie dzieci podopiecznych w tym profesorowie, próbowali mi wmówić, że ich ojciec tak mądrze mówi, jak logicznie myśli, jaki jest rozumny. Fakt, że ich rodzic miał ewidentne objawy choroby demencyjnej, rodziny ukrywały także przed agencjami.
Ukrywają przed sobą, ukrywają przed sąsiadami, przed całym światem. I tak np. prof. dr nie choruje na demencję, bo to nie pasuje do wizerunku. Kiedyś mówiłam..że zło często wynika z braku wiedzy. Niestety zło wynika także, ze źle rozumianego wstydu. Bo rodziny wstydząc się choroby rodzica, często wyrządzają mu krzywdę brakiem akceptacji ich stanu, ich choroby.
Od niedawna pracuję też w Polsce jako opiekunka. I niestety ten sam wstyd, ukrywanie, usprawiedliwianie dziwactw rodzica...wszystkim, tylko nie faktem, że rodzic jest chory na jedną z chorób demencyjnych.Groteskowo też wygląda sytuacja, gdy rodziny próbują mnie ukazać rozumność, wspaniałość rodzica, gdy rzeczywistość temu przeczy.Próbują przekonać mnie?...a może jednak siebie? Kiedyś prostowałam wychowanków, tłumacząc, udowadniając, że nie mają racji. W efekcie byłam ich wrogiem, ktoś kto się nie zna, wreszcie, że źle pracuję. Zaburzałam ich życie mówiąc prawdę, ukazując i wskazując na symptomy świadczące o demencji.  Z czasem przestałam...bywa, że na okrzyk córki czy syna, że mamusia tak logicznie myśli, a jak mądrze mówi, mimo, że mamusia w tej chwili nawet nie bardzo wie gdzie się znajduje i co przed chwilą jadła...kiwam tylko głową...często już trochę z bezsilności mówię bardzo poważnym tonem " genialne"...lub wręcz " no baaaa...i to jak".  Bo cóż mam mówić, jak reagować ? I jest mi tylko trochę przykro, jestem trochę zawiedziona, bo gdyby rodzina potrafiła przyjąć do wiadomości chorobę rodzica i ten fakt zaakceptować, można by było ulżyć staremu człowiekowi odpowiednią terapią spowalniającą przynajmniej objawy choroby.
Brak akceptacji choroby rodzica sprawia, że są oni w swoich światach jeszcze bardziej samotni.
Zwiotczałe twarze, kurczące się ciała, porażone demencją umysły, które często czekają...często już zapominają na co i po co. Głuchną i ślepną, tracą smak i węch. Coś niecoś jeszcze pamiętają. Samotni i bezradni.
/EE/


czwartek, 30 listopada 2017

Mądre i szczwane? ..czy może jednak biedne i nieszczęsliwe ?



Czytając Wasze komentarze często myślę sobie, że nie zdajecie sobie sprawy, że Wasze słowa rzucane na wiatr, niepoparte czynami są puste. Uprawiacie pustosłowie, a to żaden zaszczyt, żaden wyczyn.
Komentarze typu..."ja to bym na policję zadzwoniła", "ja bym się nie dała". Ja to, ja tamto. Wszyscy są głupcami, a ja jedna mądra i taka zaradna.  Nieraz odpowiadam na takie komentarze, a nieraz tylko kiwam głową. Bo jakże łatwo być cynikiem, gdy wszystko idzie po myśli. jednak mieć wiarę, empatię i posługiwać się rozumem, a nie tylko krzyczeć...to znacznie trudniejsze i wymaga często o wiele większej odwagi. I niestety w tych komentarzach tego brak. Bo życie jest przewrotne, bo życie nie raz pokazało, że nie ma w nim liderów, ludzi którzy w którymś momencie nie ugięli po cichu kolan i nie wznieśli wzroku ku niebu w poszukiwaniu siły, determinacji i spokoju.

"jak źle, to w domu siedzieć", " ja bym natychmiast zjechała" itd.itp. Gadanie nie boli, bo odwaga w gębie nie kosztuje zdrowia i pieniędzy. Bo takim gadaniem być może ta pyskata sama się mobilizuje do choćby pogrożenia paluszkiem, bo sama na każde zawołanie leci ze ściereczką, służyć Panu, w rączkę pocałować. Bo najczęściej...mocna w gębie, słaba w czynach. Ale net, ale fb kupi wszystko i taka głośna nieudacznica ma te swoje 5 minut by pokazać jak silna jest. A w rzeczywistości..ot mała, biedna, często zahukana słaba kobietka.
Mówisz "nigdy". Kręcę głową z politowaniem, bo jeszcze nie wiesz co Ci przyniesie los, a potrafi jakże zaskakujący on być. Mimo to..teraz, całując Pana Niemca w rączkę jednocześnie piszesz jakie to jesteście szanowane. Żenada moje Panie...żenada.
/EE/

środa, 29 listopada 2017

Alternatywa


Opowiadając o swoich przeżyciach, opisując zaistniałe sytuacje nie ma możliwości aby nie trafić na złośliwości kobiet, bo opiekunkami ich nie nazwę, typu " to po co jeździcie jak wam tam źle, w domu siedzieć" lub " nie nadajesz się na opiekunkę" i temu podobne. Głupota,.  chamstwo a może zwykła słoma z butów. Pomiatane w domu, niedowartościowane muszą gdzieś znaleźć upust dla swojej złośliwości, dla swojego jadu.
Ale jak nazwać tłumaczenia, wymówki agencji?.. daleko nie szukając...mój ostatni wyjazd. Zachwalana przez samą agentkę swoja firma, gdy zgłosiłam brak jedzenia, odpowiedziała mi, tłumacząc poniekąd moja podopieczną, że jestem głodna bo między mną a podopieczną nie ma chemii. Jakby fakt, że godne warunki pracy, które gwarantuje mi umową agencja zależne były od chemii lub jej braku. Jak to podsumować? Czy też głupotą, ignoranctwem czy może jednak zwykłym cwaniactwem i nastawieniem, że opiekunka kupi wszystko, każdy absurd, każdą "bajkę".

Parę miesięcy temu, gdy po raz kolejny zjechałam do domu, zadzwonił do mnie zaprzyjaźniony lekarz ze szpitala z propozycją, prośbą. Otóż, jeden z jego znajomych  ma w domu seniora, do którego potrzebuje pomocy. Pomyślał o mnie, licząc, że także wspomogę radami, doświadczeniem nabytym w Niemczech. Nie bardzo mi się to podobało, ale czasami po prostu nie można odmówić. Poszłam. Przyjęto mnie z uśmiechem, zadowoleniem prawie jak dobrego anioła, dzięki któremu rodzina podoła nowej sytuacji, jaką niewątpliwie jest choroba seniora.  Byłam tam parę godzin, potem znowu kilka. Moja stawka jak na warunki mojego miasta nie była mała, a mimo to proszono mnie o pomoc.
Z czasem podniosłam stawki, a mimo to na brak zleceń nie narzekam. Bywa, że za parę godzin nocnych w szpitalu/ podanie wody, zawołanie pielęgniarki itp./ dostaję 350 zł. Trafiam do rodzin zamożnych, by nie powiedzieć bardzo zamożnych, wpływowych i znanych w moim mieście. A mimo to, zawsze przyjmuje się mnie z uśmiechem, z ulgą. Nikt na mnie nie krzyczy. Nikt nie uzależnia kawy czy jedzenia od chemii czy jej braku. Bywa, że w czyimś domu czuję się mniej komfortowo, wtedy rezygnuje. Do domu niedaleko, o niczyją zgodę prosić nie muszę. Pomijam, że rodziny chętnie mnie wspierają w moim hobby jak: prowadzeniu bloga, w reklamodawcach, w reklamowaniu moich świec. Ba...nawet ostatnio poprosiłam aby kupowali pierogi od mojej koleżanki, która w ten sposób łata swój budżet. I tak podczas ostatniego mojego pobytu na samej opiece w Polsce zarobiłam prawie 5.500 zł. część zleceń dałam znajomym, bo zaczynało brakować mi czasu na własne hobby, znajomych, przyjaciół. Dokładając do tego jeszcze inne moje źródła dochodu mogę stwierdzić...Ewka nie jest źle.

I teraz z perspektywy dwóch światów, moje opowieści ale i wnioski dot. pracy w Niemczech nie są wyssane z palca. Bo ja nadal uważam i podtrzymuję tezę, że dla Niemców ja zawsze będę kimś niższego sortu. I złośliwości, ze ktoś jest złą opiekunką bo nie daje sobą poniewierać, bo zauważa nietaktowne zachowania Niemców uważam za zwykłe złośliwości bab. Przez tych parę miesięcy ani razu nikt nie dał mi odczuć, że jestem nie ok. Żadna z moich znajomych, którym oddaje zlecenia nie miała i nie ma przykrych doznań. Czyli co...Panie mądralińskie...Opiekunką w Polsce można być dobrą ale w Niemczech to już nie? Oby się nie okazało, że dobre opiekunki, rozgarnięte znajdą zatrudnienie w Polsce, godnie  zarabiając jako opiekunki, a te złośliwe, niedouczone, chamskie pozostaną w Niemczech i tam będą się bujać. Bo bywa, że swój swojego bardziej zrozumie.
Wczoraj mówiłam  o sumieniach Niemców. jednak powtórzę,  Niemcy są to ludzie o wysokiej cywilizacji, mają swoich filozofów, teologów...ale mimo to, naród niemiecki, jest już tak stary, że nastąpiło u niego coś jakby zwapnienie sumienia.
Fakt, sama poznałam i tych wrażliwych i dobrych Niemców i pewna jestem, że jest ich sporo. Są dobrymi  ludźmi..ich głos bywa nie zawsze słyszalny, bowiem prawdziwe dobro nie jest hałaśliwe, nie upomina się o profity czy o sławę.  Ci zaś, którzy nie zawsze mają czyste sumienie, ciągle manifestują własne prawdziwe i wyimaginowane krzywdy.
Dlatego tak wiele Polek jest zachwycona Niemcami, odnalazła swój skrawek nieba tam....bo jak wcześniej napisałam..swój do swego ciągnie..i swojego zrozumie. I może czas pokaże, że rynek niemiecki pozostanie godnym rynkiem pracy tylko dla głupich, chamskich i prymitywnych kobiet.
A mnie pozostanie za jakiś czas....na telefony od agencji..odpowiadać "nie, dziękuję, nie pojadę....bo nie czuję chemii do agencji".
/EE/



poniedziałek, 27 listopada 2017

Polak - Niemiec dwa bratanki :(



Pacjentka z Parkinsonem - wielbicielka Hitlera, a może wielbicielka swojego męża, który był zafascynowany Hitlerem o czym świadczą zdjęcia w domu, dekoracje, ozdoby. Pacjentka z Parkinsonem, ktoś powie biedna, chora, A ta biedna i chora pomiata i poniewiera Polkami.  Przyjdzie mi z Nią zamieszkać i nieść jej pomoc.
Praca zaczyna się od 6 a kończy o 22, a właściwie to nie kończy, bo nocą, co 2 godziny są nawoływania. Bo Ona płaci...bo Polka musi. Bo gdyby Hitler wygrał to by płacić nie musiała.
Pacjentka z zasmarkanym nosem, z brudnymi rękoma gotuje, bo Polki to według niej brudaski. Je można tylko poganiać, napominać bo ugotować nie umieją. Co innego ona....nie zna wprawdzie tymianku ale wie ..co to jest sól..a z nosa kap, kap do niby czystego garnka. Je więc te swoje specjały...wraz z synem, bo tutaj jest także synek, wokół którego też należy pracować. Nie wyprowadza się go tylko do toalety...to jeszcze potrafi. Potrafi też poniżać Polkę, bo dobrze odrobił lekcje mamusi. Jechałam tylko do jednej osoby....Synuś?..no synuś tam tylko jest, ale sam koło siebie robi /znane słowa, znany schemat/. Tak, synuś sam...co najwyżej  podciera sobie tyłek..jeszcze, bo prasowanie, pranie, sprzątanie jego pokoju, jego łazienki to już Polka. Aby Polce nie było za lekko, co 2 tygodnie zarządza gruntowne porządki, z odsuwaniem mebli i kanap.
Powiedział do mnie..."odsuniesz meble"...popatrzyłam i odpowiedziałam...."dobrze, to odsuniesz". Bo z nim się nie dyskutuje, bo on płaci...niech odsuwa myślę sobie. Nagle mówi o oknach...raz na tydzień....Mówię, że mam lęk wysokości, na drabinę nie wejdę. Ale, że mu pomogę....niech wejdzie, ja będę drabinę trzymała, żeby nie spadł. Obiecałam, że pokaże mu jak się okna myje. Że ja chętnie pomogę. Patrzy na mnie spode łba...widzę jak najchętniej to by mnie czymś rąbnął.
Kolejne śniadanie. Pacjentka wydaje dyspozycje...dla Ciebie /dla mnie/ jajko na miękko z wczoraj. Biorę je i jej go podaję, życząc smacznego. Sama biorę duży plaster szynki szwardzwaldzkiej....Nie jestem jej miłośniczką...ale wzrok Niemców jest bezcenny gdy ją biorę ...Może któreś z nich zejdzie na zawał.
W nocy nie wstaję do Niej co 2 godz.. Schodzę tylko jeden raz...jak się obudzę. Ona dzwoni kilka razy...nie słyszę go, bo bejbifon  zostawiłam w łazience, na dodatek ..o czym ich informuję, ogłuchłam....

Gdy wspominam, te niektóre miejsca pracy myślę, kto im dał prawo Polki obrażać. Dlaczego agencje nie reagują?  Często wiedzą, doradzają "proszę nie słuchać", "proszę wpuścić jednym uchem a wypuścić drugim". Czasami odpowiadam agencjom ...aby tutaj przyjechały i mi to zademonstrowały....Jaki będą miały wyraz twarzy....czy będą mi mówić, "że to tylko deszcz pada"?.
Antypolskie uprzedzenia w Niemczech są żywe. Bywam świadkiem, że każde ich potwierdzenie bywa mile widziane.
Czy my opiekunki polskie mamy klauzulę sumienia? A może w takich domach antypolskich nie powinno się pracować? Może agencje w formularzach dla rodzin winny pytać o  ich zapatrywania, stosunek do Polaków? A może winno się karać rodziny niemieckie za antypolskie, rasistowskie zachowania, słowa?
Swoją drogą jaką hańbą musi być dla "hitlerowskich" rodzin zatrudnienie Polaka, któremu trzeba zapłacić. Ich godność cierpi...o ile ją jeszcze mają. Jeszcze parę lat temu moje koleżanki opowiadały o numerach pod pachami podopiecznych, o świętowaniu urodzin Hitlera a mnie się nasuwają wtedy słowa Henryka Worcella z książki "O czym rzeka szepcze w deszczu" ....cyt. Wszędzie pyskują na Hitlera, ale nie dlatego, że stworzył taki potworny system rządów, że zrobił z człowieka niewolnika. Czego mu nie mogą darować, to tylko tego, że nie wygrał wojny.
I opiekunki często do tych ludzi trafiają. Ludzi u których nastąpiło zwapnienie sumienia. Dlatego nie dotrzesz nigdy do jego sumienia. Bo go po prostu nie ma.
/EE/



piątek, 24 listopada 2017

Chaos w sercach, chaos w głowie.



Opowiadacie mi swoje historie na priw. Opisujecie podopiecznych, ich rodziny i oczywiście agencje. Agencje, które często pozostawiają Was na łasce i niełasce Niemców. Pozostawiają Was samych sobie. I ja rozumiem Waszą potrzebę podzielenia się ze zmartwieniem, troską, żalem ale i tęsknotą za domem. Rozumiem, bo i sama to czynię opisując, opowiadając swoje historie i przeżycia.
Martwi mnie jednak zapalczywość opowiadających Pań, a wraz z każdym kolejnym słowem złość, gniew, wręcz nienawiść wzrasta. Nakręcają się narratorki z siłą tornado. Każda próba wtrącenia choćby słowa kończy się porażką, bo Panie słyszą tylko siebie, swój gniew, swój pępek świata.
Nieraz próbuję zmienić temat, coś doradzić, o coś zapytać....ale nikt mnie nie słucha, nikt mnie nie słyszy, bo w tym potoku słów już króluje nienawiść, groźby, której nie można zatrzymać.
A potem wracacie do domu, do bliskich. Zaczyna się bieganina po lekarzach, rehabilitantach. Nie ma czasu na radość powrotu, nie ma czasu dla bliskich. Niejednokrotnie przerażone walczycie o poprawę nadszarpniętego zdrowia, zapominając, że często to Wy same, a nie praca i podopieczni, są przyczyną problemów ze zdrowiem. Bo nakręcając się każdego kolejnego dnia, żyjąc w ciągłym stresie, podążacie prostą drogą do niepełnosprawności. Często to właśnie Wasze problemy ze zdrowiem sprawiają, że odpuszczacie agencjom, machacie ręką na kary, na zadośćuczynienie. I ten Wasz brak siły jest najlepszym prezentem dla agencji, które właśnie na Waszej słabości bazują najwięcej.
A potem kolejny wyjazd...kolejne tornado..kolejne łatanie nadszarpniętego zdrowia...a agencje kwitną, rozwijają się i liczą kasę.
Mało tego, gdy nawet macie okazję aby poprawić swoją sytuację..to nagle stwierdzacie, że wszystko jest fajne a że agencje kantują...no cóż taki mamy klimat. Jaka czeka Was przyszłość?..odpowiedzcie sobie same.
Też miewam trudne chwile i w tych  trudnych chwilach dzwonię do kogoś i opowiadam, ale nastawiona jestem bardziej na słuchanie rad i wskazówek niż na przeżywanie po raz kolejny koszmaru wtedy gdy o tym opowiadam. Często pomimo stresu, naburmuszonej czy ubliżającej mi podopiecznej, biorę kartkę papieru, siadam i zaczynam wypisywać pozytywne aspekty mojej pracy, bo i takie zawsze są. Ta czynność pozwala mi uciec myślami od kłopotów ale i pozwala mi się uspokoić i nastawić się bardziej optymistycznie do  nadchodzących nowych zdarzeń.
Także i moje posty, często bardzo krytyczne, ale pozbawione nienawiści i wrogości powstają dopiero po upływie jakiegoś czasu, bo zależy mi na obiektywnej ocenie podpartej rozumem a nie emocjami. A przede wszystkim zależy mi na własnym zdrowiu, które mam tylko jedno.
/EE/

czwartek, 23 listopada 2017

Pani Agentko...każdy kij ma dwa końce




Jedziemy do domu i mamy wtedy urlop. Wiele z opiekunek pragnie wtedy spokoju i wypoczynku, inne lubią być w  kontakcie ze swoją zmienniczką, a jeszcze inne tylko w sporadycznych sytuacjach są gotowe na rozmowę o pracy ze swoją zmienniczką.
I każda z tych postaw zasługuje na szacunek, na akceptację i zrozumienie.
Ale zdarzyło się raz....
 Gdy zadzwoniła moja zmienniczka do podopiecznej, korzystając z okazji poprosiłam o zgodę na rozmowę w wyznaczonym przez nią czasie, gdyż chciałam dopytać o jeszcze kilka spraw dot. pracy.
Wyraziła zgodę, wyznaczyła termin. Zadzwoniłam, jednak rozmówczyni odmówiła rozmowy co potraktowałam za gówniarskie i niepoważne. Nawet stwierdziłam, że to wspaniały materiał na post, o czym poinformowałam zmienniczkę. Baaa...taki post nawet powstał.
Po kilku dniach, rozmawiając z moją jeleniogórską Panią Agentką, nagle ta zarzuciła mi, że zakłóciłam swoim telefonem urlop zmienniczki. Próbowałam wyjaśnić, gdy nagle z ust Agentki padło "a zmienniczka, Magdzia, nie przekazała pani pracy, gdy przyjechałam?"
W pierwszej chwili mnie zapowietrzyło, nie odpowiedziałam, ale po chwili zastanowienia  naszła mnie następująca myśl.
Dlaczego ja byłam zobowiązana do przejęcia obowiązków w dniu przyjazdu, skoro miałam wtedy WOLNE ? Przecież najczęściej bywa tak, że dzień podróży nie jest dniem pracy(płatny). A skoro nie jest to dzień pracy, to mam prawo zająć się wypoczynkiem po podróży, rozpakowywaniem itp. I kontynuując ton mojej złotoustnej agentki, jakim prawem zmienniczka ma prawo zakłócać mi mój czas wypoczynku po podróży?
I co Pani na to? ...moja Pani Agentko
Co może mi Pani na to odpowiedzieć? Że mój wolny czas jest inną miarą mierzony? Że to co innego, że inna sytuacja, że to w moim interesie leży przyjęcie obowiązków. Więc odpowiadam, uprzedzając Pani pseudo-argumenty. Sytuacja jest identyczna...i tu wolne...i tam wolne. I w moim interesie leży przyjęcie pracy, ale i w interesie zmienniczki , która chce tu wrócić, leży przekazanie pracy, tak by wracając tu nie doznała szoku zmianami jakie wprowadzić może zmienniczka.
Tym samym i ja przyjeżdżając do pracy jak i zmienniczka która jest w Polsce mamy wolne....ba ...my obie działamy zgodnie z umową, którą Pani stworzyła. Dlatego informuję Panią, że moja dobra wola kosztuje tyle samo co dobra wola mojej zmienniczki. Mało tego,,zamiast Pani tonu oburzenia gdy rozmawiała Pani ze mną..proszę, jeśli chce Pani, aby Pani Agencja uchodziła za rzetelną i uczciwą, płacić za dzień przyjazdu do pracy, albo opóźnić wyjazd zmienniczki do domu, by miała kiedy przekazać pracę.
 No, ale wtedy niestety Pani zarobi odrobinę mniej, ku mojej wielkiej rozpaczy :) .

A zwracając się do moich czytelniczek....ile z Was za dzień przyjazdu ma płacone?
/EE/


Moja racja, Twoja racja



Jak my lubimy się obrażać. I nie ważne, czy istnieje powód, czy też nie. czy ktoś wypowiedział coś niegrzecznego, czy tylko my w naszych głowach, stwierdziliśmy, że tak jest.
Często, nawet nie pozwolimy rozmówcy dokończyć zdania, ale już wiemy, że nas obraził. Bo przecież my lepiej wiemy, co ktoś chciał powiedzieć, co zrobić, jaki miał zamiar.
A już nie daj Bóg, gdy rzeczywiście ktoś nas oceni, wyda opinię.
Chyba też się obrażam...ale kiedyś chyba bardziej, częściej...do czasu gdy moja Przyjaciółka po przeczytaniu jakieś pozycji Mulforda, nagle zapytała mnie, czy gdyby powiedziała do mnie, że jestem krzesłem, czy obraziłabym się.
Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nie, a na kolejne zapytanie przyjaciółki -"a dlaczego", bez zastanowienia odparłam- "bo nie jestem przecież krzesłem".
I tak samo winno być w życiu, gdy ktoś nagle atakuje mnie słowem. Nie czuję się obrażona bo doskonale wiem, kim jestem i jaka jestem. Czasami najwyżej pomyślę, że osoba wypowiadająca złe słowa albo sama ma problemy z głową, albo jest złośliwa, niegrzeczna albo wyładowując swoje niespełnienie w życiu, próbuje mnie celowo obrazić. A w takim przypadku wypada współczuć takiej osobie, nie dyskutować z Nią i unikać jej towarzystwa.
Kiedyś mój Przyjaciel powiedział, że "najgorsze jest to, że idioty żadną miarą nie przekonasz, że idiotą jest. On słyszał alkoholików mówiących na imię mi......i jestem alkoholikiem, ale nie spotkał nikogo, kto by wstał i przyznał się, że jest idiotą.
Zauważyłam też, że sporo ludzi zapożyczyło pewną cechę od Korwina -Mikkego, ale inaczej.. Szybciej mówią niż zdołają pomyśleć. A przecież nie od parady mamy dwoje uszu i tylko jedne usta. Bo mamy więcej słuchać i dokładniej, a mniej mówić.
Podeprę się przykładem.
Napisałam ostatnio, że większość z nas musiała zacząć pracę w Niemczech głównie dla pieniędzy. Nie wspomniałam ani słowem, że lubimy tę pracę, że dobrze ją wykonujemy, i nie dlatego, że tak nie jest, tylko, że nie było to istotne akurat w danym poście.
Odezwała się Pani, która stwierdziła, że ona nie dla pieniędzy, tylko dlatego, że to bardzo lubi. Że to jej pasja. Zaraz potem stwierdziła, że w związku z tym nie zgadza się z moim postem. Zapytałam moją rozmówczynię, dlaczego zatem wyjeżdża do Niemiec. Że w Polsce także wielu seniorów oczekuje pomocy. I tu padła odpowiedź...."bo w Polsce mniej płacą".
Czyli jednak priorytetem nie była sympatia do pracy tylko właśnie pieniądze. I właśnie dla nich moja komentatorka jeździ do pracy, tym samym potwierdzając moje słowa zawarte w poście. I zamiast dodać tylko do mojego postu np. "kasa, kasą ale lubię to co robię", w swoim niezrozumieniu tekstu, w swojej zapalczywości zanegowała cały mój post.
Skąd taka reakcja? Brak zrozumienia tekstu a może przeczytanych kilka słów wyrwanych z kontekstu? A może szybciej udzieliła odpowiedzi niż zdołała zrozumieć tekst, moją wypowiedź? Bez względu na przyczynę, wystarczyło to jednak do atakowania mnie, do zanegowania nie tylko moich słów ale także do epitetu, że jestem niedouczona, głupia itd.
Rezygnuję więc z potrzeby obrony swojego punktu widzenia. Nie będę przekonywała ani nakłaniała do przyjęcia moich przekonań. Nie muszę niczego nikomu udowadniać, ani niczego usprawiedliwiać.
Ale też nie chcę być zawłaszczana przez komentatorki. Ile bowiem komentatorek tyle wcieleń. Nie wiem wtedy kim jestem. Lepiej tego nie roztrząsać, tylko robić swoje, jak najlepiej.
Tylko czasami te komentarze są szybsze, niż mój spokój.
/EE/

wtorek, 21 listopada 2017

List otwarty do Pana P. Iks.

Dzień dobry

Zważywszy na Pana działalność, którego głównym celem jest pomoc tym, którzy sami obronić się nie mogą, zdecydowałam się i ja do Pana napisać.
Przez 13 lat byłam jedną z opiekunek osób starszych w Niemczech. To potężna grupa kobiet, która często nie jest wstanie się sama obronić przed nadużyciami, których dopuszczają się agencje pośrednictwa pracy dla opiekunek. Zwłaszcza wobec tych kobiet ze wschodniej części naszego kraju, często bez wykształcenia. Matek, które nie mają za co wykarmić swoje dzieci. Przez swoją nieświadomość często uległy pokusie tzw. "chwilówek" czy kredytów, które nie są wstanie, w obecnej sytuacji w kraju spłacić, na wyjście z błędnego koła, w którym się znalazły. I na tym właśnie bazują agencje. Bazują na biedzie, obciążając niejednokrotnie bezpodstawnymi karami, niewypłacaniu pensji, pomniejszaniu wynagrodzeń o wyimaginowane koszty. Kobiety te nie potrafią się bronić, a nawet jeśli wiedzą, że zostały oszukane, to nie stać ich na adwokatów, sądy. Pomijam, że dla sporej liczby Kancelarii, kwoty o które ubiegają się te kobiety są zbyt małe /nasza pensja to prawie 80% to tzw. dieta/, aby zechciały się nad sprawami tymi pochylić. Wspomniałam o tzw. dietach, które stanowią większą część naszej pensji a dietami być nie winny, zważywszy, że to rodziny niemieckie zapewniają nam nocleg i wyżywienie.
Od pół roku prowadzę bloga skierowanego właśnie do opiekunek osób starszych. Opisuję na nim bezprawne działanie agencji, wymuszanie podpisów o niewystępowaniu przez nich na drogę sądową, ale także doradzam, jak mają sobie radzić wtedy, gdy są bite, głodzone czy zmuszane do pracy także w nocy często jest to po 22 godz./dobę.
Ostatnio zaproponowała mi gazeta Deutsche Welle wywiad, w którym miałabym opowiedzieć o polskich agencjach i opiekunkach. Odmówiłam tej propozycji, bo uważam "że polskie brudy" należy prać we własnym kraju, tylko, że w naszym kraju o opiekunkach pracujących w Niemczech nikt nie chce słyszeć. Nikogo temat tych kobiet nie interesuje. temat niewygodny, więc przemilczany.
Ostatnio w Telewizji Śniadaniowej poświęcono kilka minut na rozmowę o pracy opiekunek. Szkoda tylko, że przedstawicielka "podobno" opiekunek zaledwie "liznęła" problemów z jakimi borykają się kobiety. Zamiast konkretów mrugała do telewidzów okiem.
Praca opiekunki to bardzo trudna praca, a zważywszy, że wykonujemy ją w obcym kraju, w obcym domu, wśród obcych ludzi wcale nam jej nie ułatwia. Opiekunki to grupa niezrzeszona i nie posiadająca własnych związków zawodowych tym samym agencje czują się bezkarne i coraz bardziej zuchwałe.

Słuchając Pana wypowiedzi,k ale także obserwując Pana działania wiem, że jest Pan jedyną osobą w Polsce, której nie jest obojętny los krzywdzonych ludzi. Liczę, że wskaże mi Pan kierunek działań, w sytuacjach dla opiekunek beznadziejnych. Spodziewam się także wskazówek, w jaki sposób można by było nagłośnić temat życia opiekunek, aby nie był in przemilczany, tylko dlatego, że jest niewygodny i wstydliwy. Istotnym jest fakt, że właśnie te kobiety w sposób znaczący zasilają polski budżet.
Bardzo Panu dziękuję i czekam na odpowiedź.

Ewa Elżbieta K......
"Świat oczami Ewy"



Powyższy list został wysłany jakiś czas temu o czym informowałam na swojej stronie. Wczoraj ponownie rozmawiałam z w/w politykiem (nadal nie wymieniam nazwiska ze względu na agencje jak i opiekunki-kapusie) , dołączył się do tej rozmowy także Pan Włodzimierz, opiekun od 21 lat ale świetnie znający prawo, i po krótkiej wymianie zdań, gdyż na szerokie rozważania, szerokie opowieści po prostu brakło czasu padła odpowiedź, która nie dość,że mnie ubawiła swoją charakterystycznością dla autora to na dodatek otwiera furtkę dla wszystkich opiekunek.
cyt. fragm. "No to idziemy na wojnę. Ile jest tych firm? Czy ten pan się włączy?".
Tak, Pan Włodzimierz zaoferował pomoc i wsparcie, teraz czas na nazwy agencji i umowy, bo nie wystarczy rzucić tylko nazwę, trzeba mieć tzw. podkładkę, dowód na  nierzetelność danej agencji. Ja wyprosiłam czas na zbieranie materiałów i teraz  zwracam się do Was...podsyłajcie mi swoje opowieści, umowy (oczywiście z zamazanymi swoimi danymi). Nie piszcie mi w komentarzach, że trzymacie kciuki. To nie mecz piłkarski Polska-Niemcy tylko sprawa każdej z Was.

A jutro powrócę jeszcze raz do mojej wczorajszej rozmowy bo otrzymałam kilka innych wskazówek dla nas z którymi się podzielę tu na moim blogu.
/EE/



czwartek, 16 listopada 2017

Powrót



Kolejny powrót do domu. Teraz tylko odreagować po pechowym wyjeździe, gdzie radochę sprawiło mi zjedzenie po dwóch dniach głodówki czterech jajek. Ostatnich, czym wściekłam swoją podopieczną, bo ona nagle stwierdziła, że kocha jajka i musi koniecznie je mieć. Bo  jakim prawem Polka zjadła jej jajka za które ona zapłaciła. Trzy tygodnie złośliwości, uwłaczania nie tylko mnie ale wszystkim Polakom. Jej sławetna zupa kluskowa o której już opowiadałam na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Sławetna zupa składająca się z wody, soli i makaronu będzie wizytówką Rottach-Egern.
Jadąc do domu nachodziły mnie różne myśli. Ale i opowieści Pań w busie też skłaniały do refleksji.
Ich opowieści nie były lepsze. W ich sercach jest uraz do polskich agencji, uraz do rodzin podopiecznych. Już nie jeżdżą tak jak kiedyś po 2-3 miesiące. Jadą na miesiąc, trzy tygodnie zakładając, że nawet jak trafią źle, po raz kolejny wprowadzone w błąd przez agencje to jakoś ten miesiąc wytrzymają. Po kilku latach pracy w Niemczech postanowiły myśleć o sobie. O własnym zdrowiu, o własnym życiu.
A ja?...ja z perspektywy tych swoich lat pracy myślę, że dla nich..dla Niemców ale i dla mojego podopiecznego ja zawsze będę intruzem tolerowanym w zależności od ilości i jakości "miseczek z mlekiem", które w jego miejscu i dla niego układam. Takiego kota się nie głaszcze, bo zawsze dąży do pozbawienia mnie tego co sam utracił. A utracił niewątpliwie zindywidualizowaną zdolność do życia samodzielnego w sobie tylko znany sposób. Jestem tam, aby w sposób ludzki wykonać pracę, której się podjęłam ale nie poprzez zaprzyjaźnianie się..bo to po prostu niemożliwe.
I ta moja podopieczna od wody z makaronem próbowała mnie pozbawić normalności, agresywnie wręcz narzucając mi nienormalność, absurdalność życia. Próbowała zaburzyć mnie samą wyznaczając mi ścieżkę, którą kroczyć nie chciałam.
Dom...to mój azyl. Tym razem jakoś trudno mi się w nim odnaleźć. Bo na moim życiu, na mojej psychice  nadal tkwią ślady jej palców.."przemiłej babuni"
/EE/

poniedziałek, 13 listopada 2017

Wspaniałość od urodzenia



Po czym poznać pseudo-opiekunkę:

- krzyczy - tryb rozkazujący, mocne agresywne zwroty, w komentarzach wykrzykniki i nadmiar dużych liter
- jest apodyktyczna
- dużo mówi o empatii. Swoją drogą, ileż empatia musi na swoich ramionach udźwignąć hipokryzji tych Pań
- nie ma w sobie pokory i sama w komentarzach o tym mówi
- jest nieskończoną doskonałością. Wszystko robi najlepiej. Zna się tez na medycynie, psychiatrii, prawie i ekonomii, nawet lepiej niż  uznani w tych zawodach za autorytety
- brak inteligencji, często posługuje się zwrotami, których znaczenia nie zna
- zwróci ci uwagę, że w złym miejscu postawiłeś przecinek, nie zważając, że przecinek pisze się przez "rz" a nie "sz"
- po niemiecku mówi perfekt, pomijam już wrodzone zdolności językowe, zamiast bisschen mówi biskien  (pol. trochę) bo tak słyszała w telewizji
- wszystko i wszystkich ma w dupie. Bywa, że właśnie z tego powodu musi kupować ciuchy w rozmiarach XXL
- nie darzy szacunkiem nawet siebie nie wspominając już innych, a ponieważ ludzie mądrzy nie zadają się z kimś kto nie darzy ich szacunkiem..często siedzi w tym swoim grajdołku sama
- jest małostkowa
- często wstawia zdjęcia swoich podopiecznych, nieraz pozuje nawet z nim razem, wprowadzając często zamieszanie i konsternację...bo nie wiadomo kto opiekun a kto podopieczna
- śmieje się z własnych dowcipów
- jest roszczeniowa. Najpierw pyta za ile, potem dopiero mówi o pracy
- odmawia pracy, gdy nie ma szynki z wyższej półki, awokado, i nie ważne jak się go je, zawsze przecież można wyrzucić, bo to nie za jej
- sklep jest o 10 minut dalej niż ona jest wstanie pójść
- rezygnuje z pracy, gdy okazuje się, że podopieczny wymaga rzeczywistej pomocy, a nie tylko sporadycznego towarzystwa, bo przecież ona nie jest od zmiany pampersa.
- nie pracuje bo: net jest za słaby, telewizor ma tylko niemieckie programy, telefon jest stary i trzeszczy
- podopieczny brzydko chrząka, czym wywołuje u niej torsje
- często pokazuje w grupach swoje wygibasy /czyt. tańce/ próbując nas przekonać jaka jest szczęśliwa
- jedno co jej wychodzi to krytyka. Nieważne czy merytoryczna, kogo i czego dotyczy. Nieraz w tym pędzie krytykuje sama siebie.
- zawsze ma super sztele. Wszyscy jej słuchają, wszyscy podziwiają. Gdyby nie ona Niemcy dawno by wymarli.
- ponieważ praca to jej misja, Startuje do Pokojowej Nagrody Nobla.
Po wyglądzie je poznacie, po zapachu..nie wiem.
/EE/

niedziela, 12 listopada 2017

Higiena osobista



Nie chcesz się myć. Bywa, że nie chcesz się nawet uczesać.
Jest ci obojętne jakie masz ubranie. Nawet delikatne sugestie " że brzydko pachniesz" nie robią na Tobie wrażenia.
Bardzo wielu pacjentów z demencją stroni od mycia...a jeśli już godzą się na toaletę to najchętniej bez użycia wody.
Bo ludzie z demencją żyją tu i teraz. Nie potrafią patrzeć w przyszłość, perspektywicznie czyli przewidywać konsekwencje własnych działań. Więc przekonywanie ich, że będą brudni na nic się nie zda. Czasami lepiej jest odpuścić, bo przymuszanie chorego do higieny osobistej może tylko spowodować u niego napady gniewu czy wręcz agresji.
Jeden raz tylko zdarzyła mi się podopieczna, która wręcz przesadnie dbała o toaletę, ku zdziwieniu samej rodziny.
/EE/

piątek, 10 listopada 2017

Opiekunka czy kapuś ?




Od najmłodszych lat, a były to lata komuny, uczono mnie lojalności. Wpajano, że nie wolno donosić i skarżyć. A już kategorycznie zakazywano mi bycie lizusem, sprzedawczykiem. Lata szkolne także dowiodły, że lizusostwo nie popłaca. Wielu moich rówieśników posmakowało goryczy, bo moi nauczyciele na szczęście nie nagradzali lizusów, a wręcz odwrotnie. Te lata właśnie przyswoiły mi słowo lojalność, a kolejne lata, właśnie za tę cechę sowicie mnie nagradzało.
Na zawsze pozostanie we mnie epizod z moich wczesnych lat zawodowych. Byłam wtedy z-cą gł. księgowego w największej chyba hurtowni w moim mieście. Pewnego dnia, na żądanie Prezesa szukano winnego zanieczyszczenia damskiej toalety. Wiedziałam kto był sprawcą, bo i wiedziałam kto ma problem alkoholowy. Nagle wezwano mnie na ten przysłowiowy dywanik właśnie w tej sprawie. W swojej jeszcze wtedy naiwności, szczerze powiedziałam, że wiem kto, ale nie powiem bo nie jestem kapusiem. Że mogę o0sobiscie porozmawiać z winowajczynią, ale nic ponadto. Prezesa zamurowało i wyznaczył mi jeden dzień na podanie nazwiska pod groźbą utraty pracy.
Nie wydałam jej..i nie zwolniono mnie z pracy. Ba... po około tygodniu zostałam awansowana na gł.księgowego.  Ba...zaczęłam brać udział w najbardziej poufnych rozmowach. A nasz prawnik, gdy po kilku latach się zwolniłam marząc o prywatnej działalności, zaproponował mi pracę w swojej kancelarii, gdzie zresztą przez kilka lat sobie dorabiałam. Tak więc lojalność, uczciwość wobec samego siebie naprawdę się opłaciła. Dlatego z wielkim zdziwieniem, niesmakiem obserwuję poczynania niektórych opiekunek.
Grupy dla opiekunek, często grupy zamknięte zostały utworzone z myślą o opiekunkach. Aby każda z nich mogła opowiedzieć o swoich problemach, troskach. Aby mogła zapytać o poradę czy to odnośnie samej pracy czy o daną agencję, z której dostała ofertę. Aby mogła pożartować czy też  się wypłakać.
 I gdy właśnie tak się dzieje, że ktoś się poskarży czy pożali na daną agencję, znajduje się kilka Pań, które w te pędy lecą do danej agencji, do danej agentki, by donieść, by przekazać informacje z zamkniętej grupy. Używając bardziej potocznej mowy i zrozumiałej dla tych Pań, po prostu kapują.
Pytanie - po co i na co?
czy za kilka srebrników, warto tracić honor? Czy licząc, że doniosą sądzą, że tym samym zdobędą większe poważanie, szacunek od takiej Pani Agentki?
Nic bardziej błędnego, bo i owszem Agentka podziękuję za informację , może nawet pochwali, ale już będzie miała pewność, że dana donosicielka równie szybko może donosić na agencję w grupach. Bo i tak najczęściej się dzieje. Bo jeśli ktoś raz został przysłowiowym Judaszem, to i nim pozostanie. A czy te Panie donosicielki pomyślały choć przez moment, że może przyjść taki dzień, że owa Agencja i ją może nagle oszukać, zawieźć, nie pomóc? Gdzie wtedy pójdzie się wyżalić? Czy do grupy na która donosiła?
Bez względu na to, jaki poziom reprezentuje opiekunka, czy są mądre czy też nie...jednak główna zasada brzmi: "trzymać się razem", bo wszystkie jadą na tym samym wózku..i raz się jest na wozie a raz pod nim. Bo tylko trzymając się razem, można wywalczyć więcej dobrego dla opiekunek. Tak było zawsze, jest i będzie, więc nim kolejny raz któraś z Pań postanowi być "dupolizem" niech pomyśli czy warto. Niech pomyśli kim chce być...czy opiekunką czy kapusiem? Bo 2 w 1 to tylko szampon może być.
/EE/

wtorek, 7 listopada 2017

Litość



Ostatnio w jednej z publikacji wyczytałam, że litość jest złym uczuciem, któremu jakże szybko się poddajemy w obliczu zranionego psa, kota, starego, chorego człowieka itp. Że litość sprawia, że zaczynamy wibrować negatywnie, tzn. zaczynamy sami przyciągać do siebie rzeczy niechciane, które i nas samych zaburzają.
W pierwszej chwili odrzuciłam te twierdzenie, bo przecież choćby nasza religia mówi o miłosierdziu, pochylaniem się nad bezbronnym. po chwili jednak zaczęłam analizować własne przeżyte zdarzenia, w których kierowałam się litością.
I tak, pamiętam jedną z moich podopiecznych, wobec której kierowałam się litością. Chora, stara, leżąca i na dodatek odtrącona przez rodzinę. W przypływie właśnie litości, stawałam nieraz prawie na rzęsach by jej dogodzić, umilić, być może ostatnie jej dni. A więc wstawałam w nocy, byłam na każde jej zawołanie, zawsze uśmiechnięta i gotowa jej pomóc. Ale wtedy nagle zaczęły mnie nachodzić ataki migreny, których na ogół nie miewam wcale, miałam zawroty głowy i mimo leków z każdym dniem czułam się gorzej. Nagle jeszcze skręciłam nogę, a z Polski też doszły mnie wieści o jakiś problemach z moim kontem bankowym.
W pewnym momencie musiałam bardziej skupić się na sobie niż na podopiecznej. Nadal wykonywałam swoją pracę ale bardziej zaczynałam dbać o siebie, nie mając już ani czasu, ani energii na litość wobec podopiecznej. Powoli wracałam do równowagi i wyjeżdżając   do domu czułam się zdecydowanie lepiej, zwłaszcza, że okazując mniej litości wobec podopiecznej i ona jakby była mniej absorbująca.
Teraz moje nowe miejsce. Też poświęcając jej więcej czasu niż powinnam, kierowałam się litością, przyjmując do siebie jej starość, choroby, troski. Przeżywałam jej 91 lat, stratę bliskich osób w ciągu pół roku. Brała mnie litość gdy płakała i lamentowała.
I znowu po 2- tygodniach pojawiły się bóle głowy, ciśnienie skacze, źle sypiam. Wczoraj przyjaciółka zadzwoniła ze smutną wiadomością. Kolejny raz litość a wraz z nimi smutne zdarzenia. Czyżbym swoją litością przyciągała do siebie to co niechciane, co jest smutne, co powoduje, że z godziny na godzinę czuję się gorzej?
Może rzeczywiście tak jak twierdzą autorzy w wymienionej wyżej publikacji, litość jest uczuciem negatywnym. Pomóc?..tak, ale bez litości. Ot ktoś poprosił, ktoś potrzebuje wsparcia. Może wcale nie jest dobrze być aż takim empatycznym, bo wczuwając się w kłopoty innych, bierzemy je na swoje barki i jak już mamy na barkach czyjś problem zaczynamy do siebie przyciągać kolejne...i kolejne.
Warto też zwrócić uwagę na "współczucie". Bo akurat współczucie nie niesie za sobą niekorzystnych dla nas wibracji i nie jest tym samym co litość.
/EE/

poniedziałek, 6 listopada 2017

Paluszek



Szukam jak opętana tarki do jarzyn. Wiem,że to dla wielu rodzin jest luksus, zwłaszcza dla tych, które godzinami przekonują mnie o swojej przez lata wspaniałej kuchni i umiejętności gotowania. Ale każdej dobrej gospodyni wystarczy spojrzeć na wyposażenie kuchni, na rodzaje noży itd. by wiedzieć jak tu przez lata się gotowało i jadało. Bo jeśli w kuchni zamiast choćby jednego porządnego noża są jakieś scyzoryki to choćby nie wiem jak mnie przekonywali ja nie uwierzę, że tu się gotowało.
Ale teraz w tym domu profesorskim szukam tarki. Zaczynam się już powoli denerwować bo szafek pełno i jest w nich wszystko, po stare jakieś woreczki, foremki, pudełeczka ale tarki nie widać. Cholera, gdyby nie synuś w domciu, który jak hrabia chce jadać, odpuściłabym te druga surówkę z marchewki i wtedy nie szukałabym tej tarki. Nagle dostrzegam ją gdzieś w kąciku, widać że jakaś przedwojenna bo już trochę pordzewiała, ale lepszy rydz niż nic..Szybko wyciągam tam łapę i nagle...czuję ból..na coś się nadziałam. Bo też, zamiast najpierw powyciągać te wszystkie klamoty z szafki..ja chciałam tak szybko.
Widzę krew...ona nie cieknie tylko się leje. Patrzę ...obcięłam sobie kawałek opuszka palca. Niby nic a krwi tyle, jakby świnię zarżnęli. Wpadam w panikę..bo o ile ja jestem spokojna i opanowana jeśli chodzi o rany innych o tyle widok mojej krwi sprawia, że w padam w panikę. Lecę z tym moim biednym paluszkiem pod kran z zimną wodą...a krew się leje i leje. Zaczynam już obawiać się o swoje życie, więc uciskając ranę biegnę szybko do swojego pokoju szukać plastra. Po drodze mijam syna, który zauważa mój krwawiący palec ale i całe ubranie w krwi, bo wszystkie pielęgniarki dobrze wiedzą, że opuszki są bardzo ukrwione. Szukam tych plastrów w panice..ale wiadomo jak panika to i chaos. W oddali słyszę syna, który sadza gdzieś swojego Ojca i za chwilę jest przy mnie. Mówię, że nie mogę sobie poradzić z plastrem. Kolejne 2 minuty i  jest przy mnie z bandażami, plastrami, z wodą utlenioną. Krew dalej się leje, mimo wody, mimo ucisku nie mogę jej zatamować. Słyszę jak mój podopieczny się drze, bo przecież został na chwilę sam. Syn wkurzony biegnie do Ojca i krzyczy już na Ojca, że ma siedzieć chwilę sam..bo Ewa potrzebuje pomocy. Pomimo mojej paniki, jestem podbudowana zachowaniem syna. jest mi lżej, że nie zostałam sama z problemem.
Gdy po raz kolejny przybiega do mnie syn aby pomóc opatrzyć ranę, już spokojniejsza, mimo dalej lejącej się krwi, mówię, aby wrócił do Ojca. Że dziękuję, że sobie już poradzę. Gdy się uspokajam, zaczynam też i efektywniej opatrywać palec. Po kilku minutach z obandażowaną ręką prawie do łokcia, bo ja tak mam, jak widzę swoją krew, wracam do Syna i Jego Ojca.
Syn pyta mnie czy pomóc, że może jednak lekarz winien to zobaczyć. Proponuje także pomoc w kuchni. Przez kilka kolejnych dni przychodzi do mnie, by zapytać o ten mój palec. Mam już tylko plaster, bo jak się uspokoiłam to i zdjęłam te wszystkie bandaże.

Opowiedziałam tę historię nie bez powodu. Wczoraj mówiłam bowiem o tym, jak to często gdy ulegniemy wypadkowi w pracy pozostajemy zdane na siebie, przy obojętności podopiecznych i ich rodzin. Sama przeżyłam dwie takie historie, ale i przeżyłam jedną, w której syn podopiecznego stanął na wysokości zadania. I mimo, że w innych aspektach mam do Niego wiele żalu, o tyle nie zapomnę Jego reakcji na potrzebę pomocy, gdy chodziło o moje zdrowie.
Jak to się dzieje, że u jednych można liczyć na pomoc a u innych nie. Bo twierdzenie, że wszyscy Niemcy są zimni i bez serca jakoś mnie nie przekonuje.
Pamiętam czasy komuny, gdy to w każdym prawie kwestionariuszu padało pytanie o pochodzenie. Wtedy wpisywało się chłopskie, robotnicze, inteligenckie. I myślę, że to właśnie o to chodzi. Jeśli trafimy do rodzin inteligenckich jest większe prawdopodobieństwo, iż posiadają oni uczucia wyższe, i tym samym szybciej są wstanie nam pomóc.
Często tez myślę, czy agencje nie powinny do takiego zapytania powrócić w swoich formularzach. Bo o wiele lepiej jest wysłać kogoś z pochodzeniem chłopskim do bauerinki na Bawarię niż pchać tam kogoś z pochodzeniem robotniczym. Łatwiej się wtedy takim osobom jest porozumieć, bo ich światy, nie są od siebie aż tak bardzo odległe.
Oczywiście ja nie twierdzę, ze tak jest, to tylko moje dywagacje, ale które uważam warto wziąć pod uwagę.
Co do mojego paluszka..to jest on już zdrowy, ale co krwi straciłam za naszą i Waszą wolność, to tylko ja jedna wiem.
/EE/



niedziela, 5 listopada 2017

Opiekunka zdana na siebie



Poranna toaleta, poranne mycie i ubieranie. Nagle, zapominając, że od niskiego sufitu wystaje kawał grubej blachy, zbyt szybko się podnoszę i...silne uderzenie w głowę w kant blachy. Gwiazdy przed oczami. Mimowolnie z okrzykiem łapię się za głowę. Czuję krew. Szybko odkręcam kran, aby zimną wodą zalać ranę. Pacjentka cały czas obserwuje mnie, po czym zaczyna krzyczeć i się złościć na mnie, bo jest jej zimno, bo mam natychmiast dokończyć ubierać ją.
Dla świętego spokoju, mimo okropnego bólu głowy, kończę toaletę pacjentki. Czuje jak po policzku spływa mi krew, moczy też moją bluzkę. Pacjentka jest usatysfakcjonowana bo zajmuję się nią..a nie sobą. We mnie zaś pomimo chwilowej paniki i strachu o moją głowę, która cały czas krwawi zbiera się złość. Skąd u mojej pacjentki taka obojętność, twarde serce, brak współczucia czy choćby zainteresowania moim stanem. W niej nie ma nic...pusty, zimny wzrok, obojętność...nic..zero!

Mija parę lat. Tym razem trafiam do mężczyzny. Okres upałów obojgu nam daje się we znaki. Aby trochę nam ulżyć popołudniami opuszczam żaluzje do połowy okna i drzwi tarasowych. Za każdym razem chcąc wyjść lub wejść przez te drzwi, muszę się schylić, aby się nie uderzyć. Ale raz w pędzie, przez zapomnienie o tej nieszczęsnej żaluzji zapomniałam i  chcąc wejść do domu rąbnęłam głową w żaluzję. Uderzenie silne, okropny ból okolic nosa i nad brwią. Łomot też straszny, bo żaluzja metalowa.
A podopieczny ?..podopieczny zajęty pałaszowaniem swojego ciasta, tylko na chwilę podniósł głowę i jak gdyby nic powrócił do dalszej konsumpcji. I tym razem, zero reakcji, zero zainteresowania. Pytania, choćby czy wszystko w porządku, czy potrzebna mi jest pomoc.
Pomyślałam, kolejny, cholerny zimny drań i złośliwie dorzuciłam "i na dodatek niemiecki".

I kolejna historia..tym razem nie moja. Opiekunka ostatkiem sił próbuje dotrwać do końca umowy. Bóle kręgosłupa, osłabienie, bóle głowy i zawroty sprawiają, że zaczyna się o siebie martwić. Widzi to podopieczny, rodzina, ale i wie o tym agencja. Obojętność wszystkich wokół. Opiekunka zostaje sama z bólem, strachem ale i ze złością na obojętność wszystkich, którym winno zależeć aby opiekunka była zdrowa. W końcu traci przytomność..na chwilę, ale jednak jest to dzwonek alarmowy dla niej samej, że coś zaczyna się wymykać spod kontroli. Reakcja rodziny, podopiecznego...żadna. Brak czasu, chęci by pomóc Jej, zainteresować się, czy aby nie potrzebuje lekarza. Agencja?...agencja też wzrusza ramionami, bo jak nie ta opiekunka to inna. Obojętność i znieczulica agencji o której napiszę jak tylko dziewczyna zjedzie do domu. Bo na razie ona tam dalej trwa. Ma przed sobą jeszcze kilka dni.

Obiecałam sobie, że nie będę już opowiadała smutnych historii, tylko jak w opisanych sytuacjach można znaleźć pozytywy ? Kiedyś podczas kolejnej mojej rozmowy z Przyjacielem- specjalistą od chorób geriatrycznych, gdy opowiadałam mu o swoich w/w zdarzeniach, o znieczulicy podopiecznych i braku serca, powiedział: " Ewa..znowu popełniasz błąd myślowy. Znowu zapominasz, że to chorzy ludzie, gdy mózg ich mimo zapewnień, że jest zdrowy, jednak ulega degradacji. Zapominasz znowu, że Ci ludzie, a zwłaszcza pacjenci demencyjni nie kierują się uczuciami bo te u nich zanikają. Oni się kierują odczuciami..a to wielka różnica". To nie sprawa ich dobrego czy złego charakteru, ale braku u nich uczuć np. miłości, współczucia, empatii itd. Nam się może wydawać, że są egoistycznie zapatrzeni w siebie, w swoje choroby poza którymi nie istnieje nic i nikt.
I tym można tłumaczyć obojętność podopiecznych wobec naszych zdarzeń losowych, chorób i wypadków. Ale czym usprawiedliwić obojętność rodzin i agencji ? Czy wystarczy tylko powiedzieć "cóż taki mamy klimat? ".

Zdarzają się też normalne agencje, normalne rodziny, którym nie jest obojętny los opiekunki..ale o tym napiszę jutro jednak warto pamiętać, że wzrasta umieralność opiekunek w pracy.
/EE/

sobota, 4 listopada 2017

Lek na smutki



Miewam takie dni, że nic mi się nie chce. Nic mnie nie cieszy. Podopieczny wyjątkowo jest irytujący, a sam świat jakby sprzysiągł się przeciwko mnie. I zauważyłam, że im gorszy miałam nastrój, tym gorzej mi jeszcze było, jakbym przyciągała kolejne i kolejne zło. A to jakiś ból głowy, a to deszcz, a to wszystko wypada z rąk. Postanowiłam coś z tym zrobić.
Założyłam kalendarzyk, w którym codziennie zapisuję dobre rzeczy, nawet te maleńkie. Np. uśmiech sąsiada gdy mnie witał, uprzejmą ekspedientkę w sklepie, ćwierkający ptak za oknem, jakby specjalnie dla mnie, znalezione piórko, czterolistną koniczynę, wszystko to, co sprawiło, że się uśmiechnęłam. Po jakimś czasie. gdy wydaje mi się, że cały świat spada mi na głowę, że w życiu poza pechem nic mnie dobrego nie spotyka zaczynam przeglądać moje zapiski w kalendarzyku. Sama się wtedy dziwię, ile doznałam radości, ile otrzymałam darów od losu. Często jakaś rzecz dawno mi umknęła z pamięci, ale zapis świadczy, że miałam miły moment, jakąś radość. Czyli nie prawdą jest, że mam pecha, że zawsze mam z górki, że tylko same nieprzyjemności. Bywa, że stwierdzam wręcz, jaką jestem szczęściarą i ta świadomość daje mi porządnego kopa do działania, do dalszych poszukiwań, tych małych darów losu. W takich momentach, uważając się za szczęściarę, wykrzykuję kolejne moje życzenia, marzenia...i wierzę, że nadejdą.

W takich też momentach zaczynam wierzyć, że moim jedynym obowiązkiem wobec życia jest bycie szczęśliwą..i moje działania są skierowane ku szczęściu.
Wtedy nabieram pewności, że nie jestem tu po to, by znosić kaprysy, histerie podopiecznych. Że nie moim obowiązkiem jest ich uszczęśliwiać myjąc ich okna, sprzątając piwnice, ale priorytetem jest zadbanie o siebie i realizowaniu swoich pragnień i marzeń.
Dzięki tym zapiskom nabieram chęci do życia... i to jest pierwszy krok ku dobremu, nowemu.
I to jest mój sposób na poprawę nastroju, na nową dawkę energii, bo z chwilą gdy odnajduję więcej pozytywnych aspektów w otaczającym mnie świecie, wokół mnie, zaczynam znajdować więcej pozytywnych aspektów w sobie.
/EE/


piątek, 3 listopada 2017

Słaba czy mocna.



Jestem za uległa. Ustępuję często dla świętego spokoju.
Czytam nieraz komentarze..."podopieczna musi mnie słuchać!", "ja tu rządzę !", "wydarłam się na podopieczną bo ma być tak jak ja mówię!"..."ja mam rację i basta!". Czytam i myślę..ja tak nie potrafię, ja tak nie umiem. Często próbuję tłumaczyć, wykładam swoje racje, swoje argumenty, ale staram się czynić to spokojnie. I wtedy, gdy podopieczny /naturalnie ten normalny/ z braku kontrargumentów nagle mnie atakuje słowami "że ja się kłócę", ja nie rozumiem, ja się wtedy czuję jakby ulatywało ze mnie powietrze.
Teraz mam taką "normalną". W końcu po kilku dniach zadzwoniłam do agencji. Mam dość jedzenia suchych bułek, jej obrażania mnie, obwiniania mnie, że w domu nie ma oleju słonecznikowego, którego notabene tu nigdy nie było. Mam dość jedzenia resztek, bo za 20 euro tygodniowo się nie da żyć. Nie mam pretensji do agencji, bo w sumie skąd mogą wiedzieć jak jestem traktowana. Nie ma ich tutaj. Mogę opowiedzieć, ale i tak to będą słowa moje, przeciwko słowom podopiecznej. Rozmawiałam dość długo z Panem z agencji..zasugerował abym była bardziej taka "herod baba", taka "baba od pługa", "baba wszystkowiedząca". Ja wiem, że w tym pewnie jest metoda. Czytając komentarze niektórych opiekunek wiem, że takich "herod" jest sporo. Ale ja nie umiem tak. O ile mogę walczyć z kimś równym sobie, to jak mam walczyć z osoba starą, chorą? To nie jest równa walka, to nie jest równa potyczka. A kopać leżącego chyba nie wypada. Ustanawiać swoje prawa krzykiem, apodyktycznością ja nie umiem. Potrafię być asertywna i to tylko pozwala mi przetrwać. Mówię "nie" i wychodzę. Już nie dyskutuję a już na pewno nie krzyczę. Uciekam do siebie, do moich książek, pisania, suszonych kwiatów i kaligrafii. To mój świat i do niego mój podopieczny nie ma wstępu. I to ich często złości. Że nie płaczę, nie lamentuję, nie krzyczę. To ich jeszcze bardziej wkurza niżbym na nich krzyczała. Ta moja słabość, ustępliwość rozwala je jeszcze bardziej, co sprawia, że wcale nie są dla mnie lepsi, wręcz odwrotnie.
Nieraz w dobrych momentach opowiadam mojej podopiecznej o Polsce, o naszych tradycjach. Jednak bywa, że nagle przerywam swoją opowieść, bo w oczach podopiecznej dostrzegam gniew, jakąś zazdrość, może zawiść, bo jakże łatwiej wyobrażać sobie Polskę jako coś brzydkiego, gorszego od jej małego zaścianka. I nagle zaczyna być dla mnie niemiła, opryskliwa, a ja uciekam do swojego pisania, do swoich książek..bo wtedy odnajduje spokój, ład.
W tamtym roku, będąc u podopiecznej, która generalnie uprzykrzała życie opiekunkom, zapytałam ją nagle czy była szczęśliwa? Posmutniała, więc szybko zadałam kolejne pytanie: "co by chciała zmienić w swoim życiu, gdyby mogła cofnąć czas?" Długo się zastanawiała..i w końcu powiedziała "chciałabym być taka silna jak Ty". Zdębiałam.."jak Ja?" Przecież to nie ja potrafię być tą "herod babą", nie potrafię tupnąć, krzyknąć na starego człowieka...A Ona pokiwała głową i powiedziała mi, że zazdrości mi mojej siły, że pomimo wszystko robię to co chcę, co lubię, że mam swój świat. Że, właśnie wtedy gdy przemilczam, gdy się wycofuję do siebie albo uciekam od Niej, pokazuję Jej swoją siłę. Byłam wtedy bardzo zaskoczona. zdołałam Jej wtedy tylko powiedzieć, że ja staram się podobać Bogu, potem sobie..a dopiero na samym końcu ludziom. Może dlatego tak często Wam ustępuję, przemilczam.
I może właśnie to jest powodem, że tak wiele moich podopiecznych bywa wobec mnie agresywna słownie. Może pokazując im, jak można żyć inaczej, radośniej, spokojniej. Że to co Oni doświadczyli jest tylko namiastką tego co doświadczam ja. Co doświadcza wiele opiekunek.
A dzisiaj..wstałam rano nie myśląc jakie niespodzianki przyszykuje mi moja podopieczna. Spojrzałam rano w lustro, i widziałam tam uśmiechniętą i szczęśliwą twarz kobiety. Kazała Was wszystkich moich czytelników pozdrowić. I wiecie co...nadal ją lubię :)
/EE/